wtorek, 23 lipca 2019

Rozdział 5

Słońce leniwie przemykało między moimi palcami, kiedy podniosłam rękę do twarzy, by przysłonić oczy. Popołudniowy, letni skwar odbierał jakiekolwiek chęci. Mimo to, podążałam w stronę centrum do Lux - niewielkiego klubu czy baru, który miał duży rozgłos i cieszył się rzeszą klientów. Obrałam to miejsce za cel wyprawy po tym jak dowiedziałam się wczoraj o poszukiwaniach pracownika i naprawdę obiecującej pensji. Poza tym, lokalizowało się obok linii autobusów, która dojeżdżała niedaleko domu, w którym obecnie pomieszkiwałam, co zapewniało mu kolejne plusy. Polecili mi je bywalcy piwnicy, z którymi wygłupiałam się na gitarze, napominając również, że zdarza się im czasem tam grać, a sam lokal organizuje często różne eventy, na przykład karaoke, wieczorki tematyczne i tym podobne. Brzmiało interesująco, dlatego zaraz po szkole skontaktowałam się z kierownikiem, który z chęcią umówił się ze mną na rozmowę o pracę.
W drodze przypomniałam sobie wczorajszy dzień. Czułam się okropnie przez ten brak szczerości wobec bliskich mi osób. Z Lysandrem nie znałam się jeszcze tak dobrze, ale nadal... A co do Kastiela... Z jego powodu było mi najbardziej żal. Wiedział, że coś jest na rzeczy, ale nie chciał zbytnio naciskać przez sytuację w jakiej byłam jakiś czas temu, dlatego tylko raz próbował do mnie dotrzeć, gdy wróciliśmy do domu. Zbyłam go, zmieniając temat.
Znałam go i zdawałam sobie sprawę z tego, że wściekłby się, gdybym chciała coś ukryć, ale tym razem tylko podszedł do mnie i złapał za rękę, splatając nasze palce. Miał smutne spojrzenie i opuszczoną głowę, po jego twarzy spływały pasma czerwonych włosów. Powiedział jedynie: "Pamiętaj, że możesz na mnie liczyć. Nieważne co się stanie, pomogę ci." To był moment słabości, kiedy najchętniej wpadłabym mu w ramiona i opowiedziała o wszystkim. Ale nie mogłam. Gdybym otworzyła się teraz przy tak błahej sprawie... wyszłoby ze mnie wszystko... Ale nie mogę pokazywać jakim jestem wrakiem przy ludziach. Powinnam im dawać siłę, a nie obarczać własnymi problemami. Tego właśnie chciałaby mama.
Gdy poczułam łzy zbierające się w kącikach oczu, uśmiechnęłam się do przyjaciela. Stanęłam na palcach i szepnęłam mu podziękowanie. Starałam się szybko opanować i z jeszcze możliwym spokojem odpowiedziałam mu: "Tak wiele dla mnie robisz i wiem, że mogę na tobie polegać, ale wszystko jest w porządku." Rozłączyłam nasze dłonie i bez zbędnych emocji ruszyłam na górę. Wiedziałam, że mnie obserwował, dopóki nie zniknęłam na szczycie schodów. Dotarłszy do drzwi pokoju, szybko przez nie przeszłam, zamykając za sobą, po czym opadłam na łóżko, czując spływające po twarzy łzy. Tak słone. Wszystko wróciło, pokazując mi jak słaba byłam.
***
Musiałam się opanować. Znowu poczułam wilgoć na policzku, dlatego szybko przetarłam go wierzchem dłoni i uśmiechnęłam się sama do siebie, stojąc pod drzwiami. Był to spory budynek, z zewnątrz nie dający znać, że to jakiś klub. Raczej bardziej wiekowa zewnętrzna architektura, wpasowująca się w design reszty okolicy. Mimo lekkiego wahania, weszłam.
No cóż. Od wewnątrz wcale nie wyglądał podobnie. W pełni nowoczesne wyposażenie i wygłuszone pomieszczenia, które pewnie w połączeniu z rozsądnymi pracownikami i ochroną, zapewniły dobrą sławę temu miejscu. To niezły wyczyn, przez kilka lat działalności, nie mieć żadnego zgłoszenia do służb porządkowych w tego typu lokalu.
Zastanawiając się, gdzie mogłabym znaleźć kierownika, postanowiłam podejść do barmana. Był to wysoki chłopak, czy może raczej mężczyzna z lekkim około trzydniowym zarostem, którego krótkie, brązowe lekko poskręcane włosy opadały na czoło. Miał fiołkowe oczy o ciemnych obwódkach i długich rzęsach oraz pełne chłopięce usta. Oliwkowa karnacja idealnie kontrastowała z czarną odzieżą. Jego koszulka idealnie opinała rozbudowane barki i klatkę piersiową. Nie był jakimś mięśniakiem, ale widać było, że prowadził zdrowy tryb życia.
- Hej... - Powiedziałam przyjaźnie, lekko oczarowana jego wyglądem. - No cóż... Szukam kierownika. - oznajmiłam - Pomógłbyś mi?
- Jasne! - Przytaknął ze śmiechem i już w tym jednym słowie wyłapałam brytyjski akcent. - To ja. - poszerzył uśmiech, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów.
Lekko zszokowana otworzyłam szeroko oczy.
Wow! Ten chłopak wyglądał jak nastolatek.
W dodatku stał za barem... Słyszałam o zgranej, przyjemnej załodze pracowniczej w Lux, ale nie spodziewałam się samego kierownika za barem. Niezłe zaangażowanie. Spodziewałam się raczej starszego gościa siedzącego za biureczkiem w jakimś osobnym pomieszczeniu, wykorzystującego swoje szerokie znajomości, żeby utrzymać bar pod ochroną. Dobra... może trochę się zapędziłam, ale po prostu... Wyobrażałam sobie kogoś innego do tej roli.
- Och... - tylko tyle zdołałam wykrztusić.
- Jesteś Victoria Claire Brightley, prawda? - Wypowiedział moje pełne nazwisko z szelmowskim uśmiechem, od którego wielu dziewczynom spadłyby majtki. No cóż. To niesamowity przystojniak.
- Tak. Zgadza się. - Potwierdziłam oficjalnym tonem i z miną, która w przyjazny sposób mówiła, że nie jestem łatwa. - Byliśmy umówieni na rozmowę o pracę, panie...
- Kayle Watson. - Podał mi dłoń, która w porównaniu z moją była ogromna. To jeden z moich kompleksów. Maleńkie rączki i nóżki... Przyjaciele mają ze mnie czasem niezłą polewkę, chociaż słyszałam, że wiele dziewczyn woli mieć właśnie takie drobne dłonie i stopy. Ja wręcz przeciwnie, uważam je za karykaturalne. Choć mniejsza ze mną, jego ręka była naprawdę duża, silna i szorstka, a zarazem delikatna w dotyku. - Mam tylko kilka pytań.
- Zamieniam się w słuch. - Powiedziałam, wygodnie rozsiadając się na stołku barowym, który musiałam opuścić, żeby po ludzku na niego wejść i nie musząc się wdrapywać. Chłopak rozbawiony przyglądał się moim poczynaniom, zaczynając coś skrobać w notatniku, leżącym obok. Nie zaglądałam nie chcąc być wścibska, chociaż... strasznie mnie to kusiło.
- Kontaktowałem się już z Kastielem i wiem, że jesteś w jego wieku, co nasuwa mi następujące pytania: które godziny pracy odpowiadają ci najbardziej? - Zapytał, podsuwając mi grafik. Wybrałam łagodniejszą wersję. Bardziej uśmiechało mi się pracowanie od wcześniejszej godziny niż kończenie nad ranem. Oddałam mu przedmiot. Odwiesił go, po czym, jak gdyby nigdy nic, zaczął polerować szklanki, co jakiś czas odhaczając coś w małym kajecie. - Okej... Jesteś gotowa dobierać stroje do eventów, które będą się pojawiać? No wiesz... jakieś spódniczki, lei na szyję czy maski?
- Czemu nie? W sumie to niezły pomysł. - Zgodziłam się. Szczerze powiedziawszy, niezbyt lubiłam się przebierać, to dla mnie odrobinę przytłaczające, ale cóż. Praca to praca. Z resztą przy takich zarobkach w, jak rekomendują ludzie, przyjemnej pracy, byłabym skłonna powiedzieć cokolwiek, by zostać przyjęta.
- Zatem... Victorio Claire Brightley... - Powiedział wprawiającym w zadumę tonem moje pełne nazwisko bez spojrzenia na kartkę. Zaplusował, zdecydowanie zaplusował. Jego oczy zabłysły, kiedy zarumieniona, z uśmiechem opuściłam głowę - Witam w moich, jakże skromnych progach. - Wyszczerzył się szeroko, przerzucił przez ramię szmatkę, której używał do polerowania szklanek i klasnął dłońmi o blat w wesołym, całkiem uroczym geście. Przyjrzałam się bliższej ręce. Mam hopla na punkcie tej części ciała, więc w mgnieniu oka zdążyłam dokładnie ją obejrzeć. No cóż, mam swoje zboczenia. Widać było, że miał w życiu do czynienia z pracą, ale dbał o siebie, miał starannie obcięte paznokcie i O BOŻE, naprawdę nie miałam się do czego doczepić. Czy ten chłopak mógł mieć jakieś wady? Na pewno miał. Może byt gwałcicielem, kąpał się w dziewiczej krwi albo był seryjnym mordercą kotów. Mimowolnie uśmiechnęłam się na swoje przemyślenia.
- To, kiedy mogę zacząć? - zapytałam niewinnie.
- Choćby od zaraz. - oznajmił wzruszając ramionami.
Zatem zaczęłam. On w tym czasie poszedł przygotować mi umowę. Za drzwiami dla personelu znalazłam korytarz, łazienkę dla pracowników, szatnię, kuchnię i zamknięte drzwi, prowadzące prawdopodobnie do biura szefa. W kuchni zapoznałam się z paroma nowymi osobami i kolejnymi, kiedy poprzedni pracownicy kończyli zmianę. Ludzie byli naprawdę świetnie, no może oprócz Laury, która ostatecznie nie popisywała się pracą, głównie zajmowała się swoimi paznokciami, gorączkowo udając zapracowaną, kiedy Kayle przychodził kontrolować nasze poczynania. Przywodziła mi na myśl Amber, do której w sumie była nawet podobna.
Moja praca nie była trudna, trochę zmywania, trochę sprzątania, ustawianie naczyń. No i przez jakiś czas stałam za barem, kiedy to koło godziny dziewiętnastej zaczęli się schodzić klienci. Lokal wypełniła muzyka i rozmowy. Nigdy nie lubiłam barów i klubów, ani niczego tego rodzaju, ale to miejsce, wydawało się naprawdę przyjemne. Moje obowiązki polegały na ciągłym kontakcie z ludźmi, nie miałam nawet szansy się znudzić. Kiedy nie miałam nic do roboty, zagadywali mnie współpracownicy. Zdarzały się też rozmowy z innymi, na przykład gośćmi.
Przez moment, gdy pracowałam przy barze, wszystkie naczynia były wypolerowane, a klientom nie spieszyło się zamawiać kolejnych trunków, mignął mi na półce poniżej znajomy przedmiot. Swobodnie położony notatnik Kayle'a wystawał zza reszty poukładanych przedmiotów. Nagle przypomniał mi się jego dzisiejszy wywiad i zaciekawiło mnie co takiego napisał o mojej osóbce. Naprawdę nie chciałam być wścibska, ale moja ciekawość wygrała. Trafię za to do piekła...
Pochyliłam się do zeszytu i najpierw przyjrzałam szczegółom. Był naprawdę solidny, pokryty drogą, wytrzymałą skórą. Jedna z kartek była zaznaczona wstążką. Podejrzewałam, że to notatka z naszej jakże "oficjalnej rozmowy kwalifikacyjnej". Odchyliłam ostrożnie okładkę i zobaczyłam o dziwo... niedbały szkic. Dziwne... przewijałam dalej, przeglądając bardziej i mniej dopracowane rysunki z niewielkimi notkami po bokach. W końcu dotarłam do oznaczonej wstążką stronicy. Moim oczom ukazał się przezabawny szkic mojej osoby. Byłam w stanie to potwierdzić, bo uchwycone zostały moje charakterystyczne cechy. Loki sięgające piersi, zadarty nos, którego szczerze nie znosiłam, ciemne oczy, kilka piegów i rumieniec zaznaczony mocniej ołówkiem. Był to szybki szkic, czemu nie mogłam się dziwić, bo nasza konwersacja była krótka, ale widać było wielki talent rysownika. Nie spodziewałam się tego po nim... A co do strony notatek? Hmm... Kayle załatwił to w ciekawy sposób. Na mojej szyi widoczne było prowizoryczne hawajskie lei, a na nogach krótka spódniczka w podobnym stylu oraz kilka innych elementów, o które pytał mnie chłopak kilka godzin wcześniej. Obok każdego znajdowały się ptaszki. Rozejrzałam się wokół siebie i sięgnęłam po ołówek, drobnej postaci dorysowałam różki i wąsik, po czym odstawiłam wszystko na poprzednie miejsce, uśmiechając się przy tym niemiłosiernie.
***
Po zakończeniu zmiany, zabrałam swoje rzeczy z szatni i wyszłam. Za drzwiami spotkałam Kayle’a, który właśnie odpalał papierosa.
Czyli jednak, pierwsza wada. No cóż.
Słysząc uchylane drzwi i muzykę uwalniającą się z wnętrza, raptownie się odwrócił. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, kiedy zorientował się, że to ja. Całkiem miło wywoływać u kogoś taką reakcję.
Wystawił w moją stronę paczkę fajek z pytającym wyrazem twarzy. Odmówiłam machając lekko głową. Nie dziś.
- Już skończyłaś pracę. No tak. - zagadał chowając pudełko do kieszeni i pochylił głowę. Na twarz opadło mu kilka kosmyków ciemnych włosów.
- Rzeczywiście. To koniec mojej zmiany. - wzruszyłam ramionami - Muszę przyznać, że atmosfera jest świetna. Nie dziwię się, że klub otrzymuje tak dobre opinie.
- Och... Dziękuję. To zasługa wszystkich pracowników. - uniósł lekko brwi w przyjaznym wyrazie twarzy.
- Nie wątpię. Większość jest wspaniała. - Powiedziałam, po czym gwałtownie wciągnęłam powietrze. Co ja palnęłam. Nie powinnam chyba skarżyć na nikogo.
- Wiem. Tylko ta Laura prawda? - Sam to powiedział.
To nie ja! UMYWAM RĘCE.
- Yyy... Chyba tak... - przytaknęłam niezręcznie.
- Nie ma sprawy. Doskonale wiem o co chodzi. - zaśmiał się - Nie zwolniłem jej jeszcze, tylko dlatego, że to koleżanka mojej siostry i potrzebuje trochę forsy.
- Och. - Tego nie podejrzewałam.
- Nieważne. A ty do domu jedziesz, płyniesz czy lecisz?
- A wiesz, polecę. Zaraz będzie tu mój prywatny odrzutowiec. Jestem jedną z tych bogatych dziewczyn, które pracują, bo nie mają co robić. - Roześmiał się razem ze mną. - Nie no, idę pieszo. – Skwitowałam szybko rozglądając się po ponurej okolicy, oświetlanej jedynie nikłym światłem niepełnego księżyca i kilkoma latarniami.
- Naprawdę? Już późno... - zmartwił się - Chodź, podwiozę cię.
- Ale... - Przerwał mi nieudolną próbę sprzeciwu.
- Żadnego "ale".
Wsiadłam do samochodu, droga była krótka, ale zdążyłam się dowiedzieć, że Kayle ma 22 lata i razem z tatą kilka lat temu założyli klub, a od roku, już legalnie został jedynym właścicielem. Gdy zaczynali, wielu kolegów z szkoły mu pomagało. Nie rozmawialiśmy zbytnio o mnie, ale raczej z mojego wyboru. Nie miałam ochoty się otwierać, bo niczego radosnego czy pochlebnego nie byłoby w mojej historii. Instruowałam go, aż dotarliśmy do celu.
- Wow, w którym domu mieszkasz? Mieszka w tej okolicy mój znajomy - powiedział.
- Mówisz o Kastielu? – Zapytałam czując, że nadchodzi podobna reakcja, co przy Natanielu.
- Tak. Kastiel Evans. Znasz go? Sąsiad już zalazł za skórę, co? – zażartował.
- Ta… Powiedzmy. – uśmiechnęłam się zawadiacko.
- Dobra, to gdzie dokładnie mieszkasz?
- Oooo tu. - Wskazałam, po czym wyskoczyłam z auta. Zdążyłam zobaczyć jeszcze jego zaskoczoną minę, idąc tyłem do drzwi mieszkania. Po chwili wychylił się zza szyby samochodu.
- Jesteś jego siostrą? Kuzynką? - Zapytał, z założonymi rękami i głową opartą o nie.

- Nie. - puściłam do niego oczko - Jestem bardzo bliską przyjaciółką... - Powiedziałam sugestywnie, a dotarłszy do drzwi widziałam tylko jego rozchylone w zdziwieniu wargi i powiedziałam głośne "dziękuję za podwiezienie, pa", po czym zniknęłam we wnętrzu domu.