Wczoraj,
kiedy Kastiel mnie niósł, usilnie próbowałam się wyrwać, ale w końcu się
poddałam. W sumie cała ta sytuacja wydawała mi się nawet zabawna, szczególnie,
kiedy zaczęliśmy sobie żartować i się śmiać. A już w ogóle jak zaczęłam go
łaskotać i prawie mnie puścił. Głową w dół...
Wtedy to było
dopiero zabawnie.
Na szczęście
ostatecznie mnie złapał, a potem ustawił do pionu. Szliśmy już normalnie.
Kiedy
zapytałam, czym mnie nakarmi, chwilę się zastanowił, a potem zmienił kierunek,
ciągnąc mnie za sobą. Okazało się, że nie miał nic w lodówce...
Cały Kastiel.
No cóż, poszliśmy
do sklepu. To była niezwykle ciężka wyprawa, a nasze urocze, niewinne żarciki,
wcale nie sprawiły, że zostaliśmy prawie wyrzuceni z budynku.
Ależ skąd!
W każdym razie, kupiliśmy produkty potrzebne
na cały tydzień, a na wczoraj coś do spaghetti. Kocham spaghetti, a
czerwonowłosy wie o tym doskonale. Gdy przyszliśmy do domu, zagoniłam go do
roboty, grożąc nieznacznie. Kiedy jednak patrzyłam, jak gotuje i podjada,
postanowiłam mu pomóc. Gotowe danie było przepyszne... Czy już mówiłam, że
kocham spaghetti...?
Resztę dnia
spędziliśmy osobno, we własnych pokojach. Ja rysowałam jakieś bazgroły, z
których efektu końcowego byłam naprawdę zadowolona. On natomiast prawdopodobnie
grał na gitarze lub pisał jakąś piosenkę.
Swoją
pierwszą gitarę dostał od ojca, gdy miał zaledwie osiem lat. Była w
porównywaniu z nim ogromna, ale już wtedy zaczynał brzdąkać. Niedługo później,
rodzice znaleźli mu nauczyciela, który zapoznał go z podstawami. W podobnym
czasie, sama zaczynałam grać. Teraz jednak, nie miałam jak tego robić.
Na potrzeby
choroby mojej mamy, musieliśmy sprzedać wiele rzeczy i z wielu zrezygnować,
między innymi z mojej gitary, starego pianina, lekcji gry i śpiewu. Było mi
przykro... jeszcze bardziej, kiedy okazało się, że nie było to wystarczające...
Moje
rozmyślanie przerwał dzwonek do drzwi. Było po dziewiątej wieczorem... Kto mógł
przychodzić o tej porze? Ruszyłam w stronę drzwi wejściowych, nadal się
dziwiąc. Gdy dotarłam do celu i otworzyłam, moim oczom ukazał się nie kto inny,
jak Charlotte. Zdziwiona moim widokiem, lekko się cofnęła.
- Co ty tu
robisz? - zapytała.
- Hmm...
Mieszkam? - Wyobrażając sobie wszystkie scenariusze wieczoru, który musiałam
spędzić, byłam przerażona.
- Och... Czy
ty i Kastiel... - nie dokończyła.
- Och tak...
Co chwilę się pieprzymy! - zaczęłam się śmiać. Dla mnie był to wyśmienity żart.
Nie miałam pojęcia czemu, ale wydawało mi się to całkiem zabawne. Wszyscy
myślą, że skoro mieszkam z Kasem, to łączy nas coś więcej. Naiwni. - Nie no,
żartuję. Właź. - Sprostowałam, kiedy zobaczyłam jej zbolałą, lekko przerażoną
minę.
Gdy weszła,
momentalnie pojawił się czerwonowłosy. Pokręcił się po kuchni, wziął jakieś
kieliszki, jakieś wino, coś do jedzenia i zabrał ją do pokoju. Och... Już
wiedziałam, co się święciło... Czeka mnie albo bezsenna noc, poświęcona
wysłuchiwaniu ich jęków lub namiętne przytulanie poduszki do głowy w celu
zagłuszenia wszystkich dźwięków zza ściany... Westchnęłam i wzięłam czekoladę z
szafki, która zawsze była przepełniona słodyczami. Sprzyjające warunki dla
smakołyków stanowił fakt, że Mości Pan Ruchacz nienawidził cukru.
Ruszyłam do
pokoju, żałując, że ściany nie są tu zbyt grube... Ciągłe chichoty dziewczyny
doprowadzały mnie do szału. Zamknęłam się z hukiem w pokoju i pogrążyłam w
słuchaniu ulubionej muzyki na iPodzie i szkicu jakiegoś chłopca. Wyszedł mi
całkiem realistycznie. Włosy opadające lekko na ramiona. Jego leżąca sylwetka
była smukła, ale męska. Bez koszulki, pokazałam nastoletnie, acz wysportowane
ciało. Spodnie ułożone nisko, idealnie pozwalały uchwycić najlepsze detale
nagiego brzucha. Nie byłam zbyt dobra w rysowaniu szczegółów ubrań ani stóp...
dlatego ubranie zostawiłam mocno kreskówkowe, bo miało tylko lekki zarys. A
stopy... ucięłam...
Po co komu
stopy? Nie mam pojęcia...
Pomyślałam,
że gdyby ten nieznany chłopiec zobaczył ten rysunek, to na pewno by się nie
obraził. Prawdopodobnie nawet uciąłby sobie stopy, bo wygląda bez nich obłędnie.
Patrzyłam na rysunek, nie mając pojęcia jakimi kolorami go zapełnić, ale
ostatecznie postanowiłam pozostawić go w surowej postaci.
Gdy ogarnęłam
się do snu, usłyszałam pierwsze jęki Charlotte... Eh... Jakby nie patrzeć,
długo zeszło im z grą wstępną... W sumie miałam szczęście, że nie zaczęli
wcześniej, bo byłoby to dosyć przykre... Pocieszała mnie myśl, że skończą po
pięciu minutach.
Ta... Żeby to
było takie piękne. Dla uściślenia: NIE SKOŃCZYLI PO PIĘCIU MINUTACH.
Nie wiem, jak
to zrobili i jakie prochy dla uzyskania takiego czasu musiał brać ten czerwonogłowy
skurwysynek, ale miałam ochotę go za to zabić... Dosłownie. Postanowiłam jednak
nie robić scen. Głównie dlatego, że wolałam nie widzieć ich nago. Mogłoby to
być traumatyczne w skutkach. Nie chciałam też słuchać tego nie wiadomo ile, dlatego
założyłam słuchawki i zaczęłam słuchać muzyki. Głośno. Naprawdę głośno.
Założyłam na głowę poduszkę i przekonałam się jak przyjemny jest sen przy
pękniętych bębenkach słuchowych. Oczywiście nie naprawdę, ale chyba było
blisko. Poznałam moje możliwości do zaśnięcia w trudnych warunkach. To chyba
moja magiczna moc.
***
Kiedy
obudziłam się rano, bolała mnie cała głowa. Nie mam pojęcia czy z powodu
dudniących w uszach rytmów, czy może od słuchania tych przeraźliwych jęków i
krzyków. To dowód na to, że seks nie zawsze jest przyjemny. Szczególnie dla
przypadkowych słuchaczy...
Gdy zeszłam
rano do kuchni, czekał już na mnie Demon. Jego przyklapnięte uszy świadczyły o
tym, że przeżył wczorajszą noc podobnie do mnie. Uświadamiając sobie, że to
jednak pies, zaczęłam mu współczuć. Lepsze zmysły w tym momencie nie stanowiły
zalety. Szczerze, to byłam przerażona. On przeżył to już ileś razy, a ja
dopiero pierwszy...
Zaraz... Ile
razy jeszcze tak będzie...? O cholera!
***
Zanim wyszłam
z domu, ukradłam z kurtki Kastiela dwie fajki. Nie byłam fanką nikotyny, od
dawna starałam się nie palić, ale trzeba było przyznać, że to prawda, że
palenie potrafi odstresować. A po tej nocy potrzebowałam zdjąć z siebie trochę
zbędnych nerwów, chociaż przez tę dwójkę zdejmowanie czegokolwiek kojarzyło mi
się fatalnie.
W drodze do
szkoły, zdążyłam wypalić już jedną cygaretkę. Było mi odrobinę lepiej, ale
dopiero widok znajomych dodał mi otuchy. Gdy Lysander mnie zobaczył, od razu
podszedł.
- Jak się
trzymasz? - zapytał.
- Eh...
Szkoda gadać. - przyznałam.
- Ciężka noc?
- Doskonale wiedział, co się działo.
- Żebyś
wiedział... - Wyjęczałam, wskazując palcem na sińce pod oczami.
- Jak chcesz
możesz przyjść do mnie następnym razem. - oznajmił. Muszę przyznać, że poczułam
się dziwnie. Po wczorajszych wydarzeniach wszystko wydawało mi się dwuznaczne.
- Eee... -
spojrzałam na niego wytrzeszczonymi oczami - Co mam przez to rozumieć? - na
moje pytanie, kąciki jego ust się podniosły w lubieżnym, acz uprzejmym uśmiechu.
- Masz przez
to rozumieć, że jeśli potrzebujesz schronienia przed naturą Kastiela, to razem
z moim bratem i Rozalią ci je zapewnimy. – powiedział ciepło. Czyli mieszkali
razem...? Wydał mi się to odpowiedni moment, żeby zapytać.
- Mieszkasz z
Rozalią? - Spytałam, na co pokiwał jedynie twierdząco głową. - Coś między wami
jest?
- Żartujesz?
- zdziwił się - To dziewczyna mojego brata.
- Och. -
zrobiłam moją tradycyjną minę znaczącą: "O chuj, ale wtopa..." - No
to pomyłeczka.
- Nie ma
sprawy. Wielu ludzi tak myśli, ale cóż... - wzruszył ramionami - Nic między
nami nie ma. - uśmiechnął się - Z resztą, ona nawet nie jest w moim typie. Jest
piękna, ale nic do niej nie czuję. Sama rozumiesz.
Dokładnie
rozumiałam.
Rok wcześniej
jeden chłopak z poprzedniej szkoły się we mnie zakochał. Był bosko przystojny.
Brązowe, rozwichrzone włosy, piwne oczy, smukła, atletyczna sylwetka. Był
perkusistą i futbolistą. Nie dostrzegał mnie, aż zaczęłam udzielać korepetycji
jego młodszej siostrze. Próbował mnie podrywać, ale szczerze? Nie był w moim
typie. Nie z wyglądu, bo on akurat mnie mało obchodzi, ale jego charakter
zostawiał wiele do życzenia. Chociaż może nie byłam odpowiednią osobą do oceny
czyichś zachowań. Był dla mnie odskocznią od problemów, ale nie traktowałam go
poważnie i nie dawałam mu żadnych złudnych nadziei. Byłam z nim szczera i
postawiłam sprawę jasno.
Nie to, żebym
uważała, że Rozalia nie jest wspaniała i kochana, ale... zawsze może pojawić
się coś, co nie odpowiada w nas drugiej osobie. I tyle.
Po dzwonku
udaliśmy się na lekcje. Powoli zaczynaliśmy materiał. Na większości zajęć
siedziałam sama, chociaż wiele osób nie miało towarzystwa w ławce. Między
innymi Lysander, chociaż jemu to raczej nie przeszkadzało, co można było
wywnioskować po jego zamyślonej minie i notatniku, w którym gorączkowo, a
jednak spokojnie zapisywał swoje myśli. Rozalia starała się skupić na lekcji,
chociaż widziałam, że coś skutecznie odpędzało jej myśli. Był też czarnowłosy
chłopak w niezwykle stylowych ubraniach, grający na konsoli. Wyglądał
sympatycznie, chociaż był mocno odcięty. Nie panował nad odrobinę zbyt głośnymi
jak na lekcję przekleństwami, które sporadycznie wydobywały się z jego ust,
prawdopodobnie, kiedy przegrywał. Za nim siedział niebieskowłosy klon.
Dosłownie. Wyglądał jak jego sobowtór, ale znaczne różnice w ich wyglądzie,
utwardzały mnie w przekonaniu, że byli po prostu bliźniakami. To nie żadna
próba kradzieży tożsamości. Dalej zobaczyłam Charlotte, a za nią dwie
trajkotające dziewczyny, co jakiś czas szepczące w jej stronę. Dziewczyna
wydawała się smutna.
Czyżby
Kastiel już się nią pobawił i zostawił?
Szczerze,
wydawało mi się to odrobinę bezduszne, ale byłam pewna, że zdawał sobie z tego
sprawę. Coś musiało go popchnąć do takiego zachowania. Sama dobrze wiedziałam,
że takie zachowanie nie brało się znikąd.
Gdy
nauczyciel nie patrzył, szybko przesiadłam się do niebieskowłosego chłopaka,
który tak mnie zaciekawił. Okazało się, że ma na imię Alexy, a przed nami
siedzi jego brat Armin, z którym dzielił dumne nazwisko Young. Był takim lekkoduchem, że od razu poprawiał mi humor,
nieważne co mówił.
Była to już
trzecia lekcja, a do klasy nagle wparował nie kto inny jak Kastiel. W sumie nie
miałam ochoty nawet na niego patrzeć. Nie wiadomo czemu. Chyba po prostu byłam
wkurzona za wczoraj. Nauczyciel gwałtownie wstał rozwścieczony wtargnięciem
czerwonowłosego. Zaczął mu grozić konsekwencjami, ale chłopak jedynie rozejrzał
się po sali. Zauważywszy mnie i moją wściekłą minę, podszedł i popatrzył
gniewnie na mojego partnera w ławce widocznie niezadowolony, że nie może ze mną
usiąść.
Usadowił się
ławkę tuż za nami, a przed Lysem i szepnął zdawkowe „przepraszam”, a w jego głosie
można było usłyszeć skruchę. Obiecał też, że ograniczy trochę te swoje ekscesy.
***
Reszta lekcji
upłynęła mi dobrze, wspaniale bawiłam się siedząc z Alexym, który wydawał się
naprawdę świetny. Na przerwach siedziałam z ekipą, do której zręcznie
wciągnęłam bliźniaków. Nikt nie miał nic przeciwko, wręcz cieszyli się z nowych
kompanów.
O ile Kas nie
będzie sprowadzał więcej panienek albo chociaż będą zachowywać ciszę, to będę
miała spokój i tego życzyłam sobie teraz bardziej niż czegokolwiek innego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz