W końcu przychodzi
czas, kiedy trzeba wyjść ze swojej strefy komfortu. W moim przypadku był to moment,
kiedy musiałam wstać rano...
Spałam
niecałe pięć godzin, bo zgodnie z postanowieniem, nastawiłam budzik na godzinę
7:00. Zwykle potrzebowałam około dziewięciu godzin, żeby nie być rano trupem,
ale dzisiaj... No cóż, przyjazd i zadomowienie się zajęło mi trochę czasu.
Szkoda, że wzięłam się za to dopiero nocą...
Och...
przynajmniej spędziłam trochę czasu z Kastielem. Ten diabeł solidnie mnie
wymęczył.
Gdy
przechodziłam zaspana korytarzem, przeciągając się, usłyszałam ciche skomlenie.
Dziwny dźwięk dobiegał z pokoju czerwonowłosego. Ostrożnie otworzyłam drzwi,
zaglądając jedynie przez szparę, utworzoną między nimi a ścianą. Nic nie
zauważyłam, w pomieszczeniu było ciemno. Nie miałam pojęcia czemu, zgodnie z
tym co pamiętałam, obydwa pokoje na górze miały po oknie, w dodatku po stronie
południowej. Czemu panowała tam taka ciemnica? Nawet rolety nie dawały takiego
efektu. Lekko zaniepokojona uchyliłam jeszcze trochę, gdy nagle skoczył na mnie
jakiś wielki stwór. Krzyknęłam przestraszona, czując na twarzy mokre liźnięcie.
- To coś
zaraz mnie pożre! - Zawołałam, słysząc nadchodzącą ze strony schodów osobę.
Jedyne co
usłyszałam to śmiech mojego przyjaciela i pospieszne nawoływanie stworzenia.
Oczywiście wiedziałam, że tym strasznym potworem był nie kto inny, jak nasz
Demon. Był to pies, którego razem z Jasonem przygarnęliśmy ze schroniska, kiedy
był jeszcze szczeniaczkiem. Malutki owczarek niemiecki okazał się niezmiernie
słodki i energiczny, idealny na zwierzęcego przyjaciela dla osamotnionego
chłopca, jakim był wtedy Kastiel.
Postanowiliśmy
podarować mu go jako prezent świąteczny.
Było to rok
przed naszą wyprowadzką. Cała moja rodzina zajęła się wtedy odpowiednim
przygotowaniem. Kupiliśmy niewielką budę, dosyć lekką, tak, żeby przenoszenie
jej nie sprawiało problemu, ale żeby wystarczyła dla psiaka. Umieściliśmy w
niej wszystko, czego mógł potrzebować maluch i zapakowaliśmy ją w papier, który
własnoręcznie przyozdabiałam kokardami. Zadbaliśmy o to, żeby psi domek miał dostęp
powietrza, robiąc wiele dziurek w papierze. Bardzo ostrożnie przenieśliśmy całą
konstrukcję ze stworzonkiem w środku pod choinkę. Gdy mały Kastiel usiadł przed
przewyższającym go prezentem zastanawiając się jak go otworzyć, wszyscy
patrzyliśmy jak zaczarowani, nagrywając całą sytuację, kiedy szczeniaczek nagle
wypadł przez wejście do budy, rozrywając papier. Skoczył prosto na chłopca,
który cieszył się jak nigdy. "Co za Demon!" - zawołał czarnowłosy.
Niedługo przezwisko jakim obdarował psa, mimo wszelkich protestów religijnych
rodziców, stało się jego imieniem.
- Spokojnie.
- Wyrwał mnie z zadumy chłopak, nadal śmiejący się podczas zdejmowania ze mnie
owczarka.
- Jak ja cię
dawno nie widziałam! - rozemocjonowana zaczęłam go głaskać. Dokładnie tak jak
zapamiętałam, drapanie za uchem wprawiło go w stan amoku. Wił się drażliwie pod
moim dotykiem, chociaż wiedziałam, że sprawia mu to ogromną przyjemność. Mimo
groźnego wyglądu, był prawdziwym pieszczochem. Uwielbiał ludzi, którzy się o
niego troszczyli.
- Już myślałem,
że zapomniałaś o swoim dziecku. - zażartował chłopak.
- Nigdy! -
teatralnie przywlekłam psa na kolana i przytuliłam jak matka swoje potomstwo.
Podobnie jak
właściciel, zwierzak nabrał charakteru. Sierść jeżyła się przy najmniejszej
pieszczocie, uszy stały dęba, a ogon merdał wesoło, podczas, gdy on sam mruczał
przeciągle. Podobało mu się towarzystwo. Razem z czerwonowłosym postanowiliśmy
iść z nim na spacer, jak za dawnych lat. Szybko skoczyłam do łazienki,
wykonałam poranną toaletę, ubrałam się w zwykłe dżinsy a'la boyfriendy i
oversizową białą koszulkę, a włosy związałam w kitkę. Przez całe wyjście, towarzyszyła
nam rozmowa. Gadaliśmy o tym co się działo przez te wszystkie lata. Skrzętnie
omijaliśmy najtrudniejsze tematy, związane z naszymi rodzinami, bo doskonale
wiedzieliśmy, że zepsułoby to jedynie atmosferę.
Godzinę
później, byliśmy już w domu, jedząc śniadanie. Koło 9:00 powinniśmy być w
szkole - to ten pierwszy dzień, kiedy zapoznaje się z wszystkimi, załatwia
formalności i o zgrozo... przedstawia się przed całą klasą, jeśli jest się
nową. No tak, zmiana szkoły po skończeniu pierwszego roku liceum, to
niecodzienna sprawa. Wbijanie się w cudze, już założone grupki, uczucie
narzucania się... Nie za fajnie, ale trzeba przywyknąć. Postanowiliśmy ominąć
część oficjalną, podczas której dyrekcja wygłasza mowę i załatwia jakieś inne drobiazgi.
Poszliśmy
później niż zamierzaliśmy, prawdopodobnie przez wygłupy, którymi ciągle się
raczyliśmy. Przyjaciel sporo mi opowiadał o sławnej szkole Słodki Amoris.
Oprócz niedorzecznej, jak na szkołę nazwy, była nieskończenie różowa i to
dosłownie. Kiedy się tam wchodziło, czuło się mdląco-słodki zapach,
przypominający perfumy starszej pani... Była też wyposażona w pupilków
nauczycieli, istne dziwki, staromodnych poetów i niezłe laski. Wszystko zgodnie
ze słowami czerwonowłosego. Gdy dotarliśmy, nie mogłam się z nim nie zgodzić. Uprzedził
mnie, że albo pójdę do Pokoju Gospodarzy, albo zmolestuje mnie pytaniami
przeurocza dyrektorka. Cudzysłów w powietrzu przy opisie kobiety i sarkazm w
jego głosie uświadomił mi jedno... Nie chce mieć z nią nic wspólnego.
Ja ruszyłam w
stronę człowieka, który w nieznany mi sposób zasłużył sobie na miano
"Szmataniela", a Kastiel do palarni. Zauważyłam jego zmianę, ale nie
sądziłam, że zaczął palić.
Mam tylko
nadzieję, że nie brał się za nic gorszego. Nikomu tego nie życzyłam.
Dotarłszy do
odpowiednich drzwi, zapukałam trzykrotnie i słysząc przygłuszone
"Proszę!", weszłam. Pomieszczenie było niewielkie, ale odrobinę
zagracone. Szafki pełne dokumentów na każdej ścianie otaczały biurko, za którym
zasiadał młody chłopak. Miał roztrzepane blond włosy, a dopasowana koszula opinała
jego szerokie ramiona. Z szyi zwisał mu delikatnie poluzowany krawat, a kiedy
wyściubił nos z dokumentów, by z zaciekawieniem na mnie spojrzeć, w oczy rzucił
mi się żywo złoty kolor jego tęczówek.
-
Potrzebujesz czegoś? - zapytał uprzejmie - Nie widziałem cię wcześniej. Jesteś
nowa? - Wstał.
- Tak... -
westchnęłam - Jestem Victoria Brightley. - Powiedziałam, a kiedy podał mi dłoń
witając się, odwzajemniłam gest.
- Witaj.
Jestem Nataniel Golden. - uśmiechnął się. Golden? Oczy w kolorze płynnego złota
i nazwisko Golden? Świetnie... Jeśli każdy będzie miał nazwiska tego typu, to z
pewnością wszystkich zapamiętam, mimo mojego braku pamięci do ludzi. - Więc?
Czego potrzebujesz? - dopytał.
- Och... No
jakieś wskazówki czy coś? Klucz do szafki, plan lekcji...? Nie wiem. -
zamotałam się.
- No tak!
Zapomniałem się. - Nerwowo podrapał się po głowie i zaczął grzebać w
dokumentach przed sobą. - Wybacz... Zwykle mi się to nie zdarza.
- Nie ma
sprawy. - zapewniłam.
Kiedy podał
mi wszystkie informacje i potrzebne przedmioty, chwilę gawędziliśmy. Wydawał
się sympatyczny. Nienachalny, ale też nie ograniczał się tylko do formalnej
gadki. W dodatku był zajebiście przystojny! Na razie oprócz kilku mankamentów
związanych z samą szkołą, byłam pozytywnie zaskoczona.
- Okej... -
Oparł się nieśmiało rękami o biurko, przymykając oczy i z wahaniem zapytał: -
Może dałabyś się oprowadzić po szkole? - Empatia wprost od niego biła i nie
wiedziałam, co odpowiedzieć na jego propozycję. Była całkiem niewinna, nie
wydawało mi się, żeby miała to być randka. Gdyby zapraszał mnie na randkę, to
nie zgodziłabym się. Mój kodeks mówi: żadnych randek z nieznajomymi. Ale takie
niegroźne oprowadzanie? Czemu nie? Chociaż...
- Słuchaj,
byłoby bardzo miło... - stwierdziłam przeciągając przesadnie sylaby - ...ale
jestem już umówiona z Kastielem. Obiecał mi, że wszystko mi pokaże. - To była
prawda. Mimo kuszącej wizji zwiedzania z blondynem, nie mogłam wystawić
przyjaciela.
- Z
Kastielem...? - wyglądał na przerażonego - Uważaj na niego. - Spoważniał,
gwałtownie się prostując. - Jest agresywny i wykorzystuje dziewczyny, a ty
wyglądasz na miłą. Nie zasługujesz na takie traktowanie. - Ten słowotok był
niepokojący. Mój Kastiel? Agresywny kobieciarz? Niemożliwe.
- To jakieś
nieporozumienie. Kastiel taki nie jest. - zaśmiałam się - Z resztą i tak nie
mam innego wyboru jak znosić go.
- Czemu...?
Nie rozumiem.
- Tak się
składa, że z nim mieszkam. - Oznajmiłam, a większość pozytywnych emocji
względem Nataniela jakoś uleciało. Nie żeby nie zrobił dobrego wrażenia, ale
nie lubię kłamstwa. - Okej, to dzięki za pomoc. Lecę. - powiedziałam z
wymuszonym uśmiechem.
Nie
rozumiałam tych oskarżeń. Może właśnie przez nie zasłużył sobie na przezwisko
nadane mu przez mojego współlokatora. Może dowiem się czegoś od
czerwonowłosego.
Ruszyłam do
palarni, do której wszedł wcześniej mój przyjaciel. Była blisko dziedzińca,
przez który przechodziliśmy wchodząc do budynku szkolnego. Wewnątrz widoczne
były kłęby dymu, leniwie zmierzające w stronę okna, przed którym stał ten
diabeł, zagadując zalotnie dziewczynę, jednocześnie trzymając jej rękę na
plecach.
Och... Może
jednak Golden miał rację.
Odchrząknęłam,
na co gołąbki się odwróciły, ostentacyjnie chowając papierosy za plecami. No
tak... Na pewno nauczyciele nie zorientowaliby się, że palicie, skoro w całym
pomieszczeniu unosi się drażniący gardło dym... Eh...
Na mój widok,
Kastiel opuścił rękę, wcześniej opieraną na lędźwiach dziewczyny. Chwilę
próbował coś powiedzieć, o czym świadczyły nerwowe ruchy warg, ale później
przybrał obojętny wyraz twarzy, upstrzony jedynie zawadiackim uśmieszkiem.
- Cześć Viki.
- przywitał mnie - Poznaj moją koleżankę, Charlotte. - Pokazał na nią teatralnie,
oznajmiając mi bez słów, że to jego zdobycz i że wyjaśni mi to później. Zmierzyłam
ją wzrokiem. Średni wzrost, szczupła, piwne oczy i długie brązowe włosy,
związane w kucyk. Jej brew przecinał srebrny kolczyk. Całkiem ładna. No dobrze.
- Char, poznaj moją przyjaciółkę.
- Hej! -
machnęła głupawo ręką - Miło mi cię poznać. Kastiel dużo o tobie mówił. -
Kłamała, na co tylko się uśmiechnęłam i skrzyżowałam ramiona na piersi.
- Tak. O
tobie też. - postanowiłam grać w jej grę.
Chwilę
rozmawialiśmy we troje, ale towarzyszka mojego przyjaciela była bardziej
zainteresowana ocieraniem się biodrem o biodro chłopaka. Zatem nie mogłam
opisać tej rozmowy jako wnoszącą coś w moje życie. Kilka chwil głupkowatej,
lekko dwuznacznej wymiany zdań. Tyle. Gdy zadzwonił dzwonek na przerwę,
dziewczyna trzepocząc rzęsami spojrzała na Kasa po czym wymknęła się z
pomieszczenia. Wyszliśmy chwilę później wymieniając się spojrzeniami.
- Usłyszałam
kilka rzeczy o tobie. "Nowym tobie" – powiedziałam głębokim głosem,
kreśląc w powietrzu cudzysłów.
- Tak
przypuszczałem. Rozmowa ze Szmatanielem nigdy nie przynosi nic dobrego. -
odparł znudzony oglądając swoje nagle niezwykle interesujące paznokcie - No
dobra... pochwal się, co ci wytrajkotała ta blondyneczka.
- Otóż,
dowiedziałam się o twojej naturze uwodziciela... - zamruczałam wymownie,
ciągnąc go za kurtkę - Och... Kastiel... Zróbmy to teraz... - Zażartowałam
twarzą w twarz do przyjaciela, trzepocząc rzęsami na wzór tamtej panienki i
imitując przyspieszony oddech.
Było to dosyć
przerysowane, ale pochwaliłam się w myślach za umiejętności aktorskie, kiedy
chłopak wstrzymał oddech, cały osłupiały.
- Eee... -
wytrzeszczył oczy, a ja się zaśmiałam.
- Ach,
dziękuję... dziękuję! - zawołałam, kłaniając się jak wybitna aktorka na środku
korytarza. Mijający mnie ludzie dziwnie na mnie spoglądali, a kilka osób śmiało
się pod nosem.
- No jasne.
Trzeba korzystać z życia. - Powiedział zadziornie, kiedy tylko otrząsnął się z
szoku. – Śmiała się zrobiłaś. – stwierdził.
Dalej
szliśmy, wygłupiając się nieznacznie. Na pewno mniej niż mogliśmy sobie na to
pozwolić w domu. Tak jak obiecał, oprowadził mnie, nawiązując do wcześniejszej
rozmowy. Po jego komentarzach: "Tu pukałem...", "Tam
pukałem...", "Tutaj zrobiła mi...", z pewnością zapamiętałam każde
pomieszczenie. Dosłownie... KAŻDE. Chcąc się odciąć od tego potencjalnego
ruchacza, sama ruszyłam w poszukiwania swojej szafki. Znalazłam w niej wszystko
czego mogłabym potrzebować w szkole i zapoznałam się z planem lekcji. Wydawał
się całkiem korzystny. Nie miałam mieć zbyt dużo lekcji, za to spory wachlarz
zajęć pozalekcyjnych.
No nic...
Skończyły mi się wszystkie warianty. Poszłam z powrotem do Kasa. Z tego co
opowiadał, często przebywał na dziedzińcu, zatem ruszyłam w tamtą stronę.
Oczywiście! Siedział na ławce pod drzewem, przeglądając coś w telefonie. Obok
niego tłoczyła się niewielka grupa znajomych. Podeszłam i się przywitałam, co
dało pozytywny odzew. Zapoznałam się z kochaną, białowłosą Rozalią. Niezwykle
ponętna, choć ubrana w strój jak z innej epoki. Obok niej stała Priya, która
podeszła do mnie z widocznym tanecznym drygiem. Miała urodę raczej w stylu
hinduskim, ale wyjątkowo zapamiętałą. Wydawała się być bystra.
Oprócz
dziewczyn stał tam również... Lysander?
Czy ja dobrze
widziałam? Lysander Brown? Tak, to musiał być on!
Poznaliśmy
się, kiedy jeszcze tu mieszkałam. Od zawsze jako jedyny, oprócz mnie i Jasona
wykazywał sympatię wobec Kastiela. Kiedyś miał czarne włosy, podobnie do Kasa,
ale teraz na jego głowie trwał armagedon rozwichrzonych, krótkich, białych
włosów z pojedynczymi zielonkawymi pasmami. Ze względu na jego heterochromię
często był wyśmiewany. Zupełnie nie wiedziałam czemu. Przez to chciał w
przyszłości zacząć nosić kolorowe szkła kontaktowe, ale jak widać skutecznie
wybiłam mu ten pomysł z głowy. Powiedziałam mu bowiem, że sama zawsze chciałam
mieć podobne oczy i że wygląda dzięki nim naprawdę tajemniczo. Jak widać
posłuchał mnie, bo znowu mogłam podziwiać jego wyjątkowe spojrzenie - jedna
tęczówka zielona, a druga - złota. A co do jego stroju, to był w podobnym stylu
do Rozalii. Może mieli podobną zajawkę? A może byli razem? Niedługo powinnam
się dowiedzieć.
- Lysio?! -
zapytałam zdziwiona.
- Na to
wygląda Viki. - odpowiedział, przyglądając mi się uważnie. – Świetnie wyglądasz.
- przyznał całując mnie w dłoń.
- Wow... -
zarumieniłam się z wrażenia. Zawsze drzemał w nim pewnego rodzaju spokój, a
także niezrównana uprzejmość, ale teraz był prawdziwym dżentelmenem. - Aleś się
zmienił... - moja szczęka chyba opadła z wrażenia.
- Oby na
lepsze.
Po dość
długim czasie przyjemnej, grupowej rozmowy stanęłam za Kastielem i złapałam
jego głowę. Drżącym ruchem zaczęłam trząść jego makówką.
- Idziemy do
domu! - zarządziłam - Jestem głodna! - przyznałam podkreślając swój stan
teatralnie. Na zwieńczenie moich słów, mój własny, zdradziecki brzuch rozpoczął
swój wielorybi śpiew. Wszyscy spojrzeli na mnie i wybuchnęli śmiechem. - Czy wy
właśnie bezczelnie robicie sobie ze mnie bekę? - żachnęłam się żartobliwie.
- Tak!
Perfidnie sobie z ciebie żartujemy, marudo! - trzepnął mnie w ramię Kas,
wstając. - A teraz narazka ludzie, bo idę nakarmić głodomora! - zawołał,
podnosząc mnie i zawieszając sobie na ramieniu jak worek ziemniaków.
- Puszczaj
mnie! - Krzyknęłam, ale mojemu oprawcy nie przeszkadzało nawet dosyć mocne
walenie pięściami w plecy. Nie pozostało mi nic oprócz poddania się i
pomachania na pożegnanie nowym przyjaciołom, którzy ze śmiechem patrzyli na
nasze poczynania. I to do góry nogami! Przysięgam, zabiję tę czerwoną małpę we
śnie!