środa, 22 maja 2019

Rozdział 2

W końcu przychodzi czas, kiedy trzeba wyjść ze swojej strefy komfortu. W moim przypadku był to moment, kiedy musiałam wstać rano...
Spałam niecałe pięć godzin, bo zgodnie z postanowieniem, nastawiłam budzik na godzinę 7:00. Zwykle potrzebowałam około dziewięciu godzin, żeby nie być rano trupem, ale dzisiaj... No cóż, przyjazd i zadomowienie się zajęło mi trochę czasu. Szkoda, że wzięłam się za to dopiero nocą...
Och... przynajmniej spędziłam trochę czasu z Kastielem. Ten diabeł solidnie mnie wymęczył.
Gdy przechodziłam zaspana korytarzem, przeciągając się, usłyszałam ciche skomlenie. Dziwny dźwięk dobiegał z pokoju czerwonowłosego. Ostrożnie otworzyłam drzwi, zaglądając jedynie przez szparę, utworzoną między nimi a ścianą. Nic nie zauważyłam, w pomieszczeniu było ciemno. Nie miałam pojęcia czemu, zgodnie z tym co pamiętałam, obydwa pokoje na górze miały po oknie, w dodatku po stronie południowej. Czemu panowała tam taka ciemnica? Nawet rolety nie dawały takiego efektu. Lekko zaniepokojona uchyliłam jeszcze trochę, gdy nagle skoczył na mnie jakiś wielki stwór. Krzyknęłam przestraszona, czując na twarzy mokre liźnięcie.
- To coś zaraz mnie pożre! - Zawołałam, słysząc nadchodzącą ze strony schodów osobę.
Jedyne co usłyszałam to śmiech mojego przyjaciela i pospieszne nawoływanie stworzenia. Oczywiście wiedziałam, że tym strasznym potworem był nie kto inny, jak nasz Demon. Był to pies, którego razem z Jasonem przygarnęliśmy ze schroniska, kiedy był jeszcze szczeniaczkiem. Malutki owczarek niemiecki okazał się niezmiernie słodki i energiczny, idealny na zwierzęcego przyjaciela dla osamotnionego chłopca, jakim był wtedy Kastiel.
Postanowiliśmy podarować mu go jako prezent świąteczny.
Było to rok przed naszą wyprowadzką. Cała moja rodzina zajęła się wtedy odpowiednim przygotowaniem. Kupiliśmy niewielką budę, dosyć lekką, tak, żeby przenoszenie jej nie sprawiało problemu, ale żeby wystarczyła dla psiaka. Umieściliśmy w niej wszystko, czego mógł potrzebować maluch i zapakowaliśmy ją w papier, który własnoręcznie przyozdabiałam kokardami. Zadbaliśmy o to, żeby psi domek miał dostęp powietrza, robiąc wiele dziurek w papierze. Bardzo ostrożnie przenieśliśmy całą konstrukcję ze stworzonkiem w środku pod choinkę. Gdy mały Kastiel usiadł przed przewyższającym go prezentem zastanawiając się jak go otworzyć, wszyscy patrzyliśmy jak zaczarowani, nagrywając całą sytuację, kiedy szczeniaczek nagle wypadł przez wejście do budy, rozrywając papier. Skoczył prosto na chłopca, który cieszył się jak nigdy. "Co za Demon!" - zawołał czarnowłosy. Niedługo przezwisko jakim obdarował psa, mimo wszelkich protestów religijnych rodziców, stało się jego imieniem.
- Spokojnie. - Wyrwał mnie z zadumy chłopak, nadal śmiejący się podczas zdejmowania ze mnie owczarka.
- Jak ja cię dawno nie widziałam! - rozemocjonowana zaczęłam go głaskać. Dokładnie tak jak zapamiętałam, drapanie za uchem wprawiło go w stan amoku. Wił się drażliwie pod moim dotykiem, chociaż wiedziałam, że sprawia mu to ogromną przyjemność. Mimo groźnego wyglądu, był prawdziwym pieszczochem. Uwielbiał ludzi, którzy się o niego troszczyli.
- Już myślałem, że zapomniałaś o swoim dziecku. - zażartował chłopak.
- Nigdy! - teatralnie przywlekłam psa na kolana i przytuliłam jak matka swoje potomstwo.
Podobnie jak właściciel, zwierzak nabrał charakteru. Sierść jeżyła się przy najmniejszej pieszczocie, uszy stały dęba, a ogon merdał wesoło, podczas, gdy on sam mruczał przeciągle. Podobało mu się towarzystwo. Razem z czerwonowłosym postanowiliśmy iść z nim na spacer, jak za dawnych lat. Szybko skoczyłam do łazienki, wykonałam poranną toaletę, ubrałam się w zwykłe dżinsy a'la boyfriendy i oversizową białą koszulkę, a włosy związałam w kitkę. Przez całe wyjście, towarzyszyła nam rozmowa. Gadaliśmy o tym co się działo przez te wszystkie lata. Skrzętnie omijaliśmy najtrudniejsze tematy, związane z naszymi rodzinami, bo doskonale wiedzieliśmy, że zepsułoby to jedynie atmosferę.
Godzinę później, byliśmy już w domu, jedząc śniadanie. Koło 9:00 powinniśmy być w szkole - to ten pierwszy dzień, kiedy zapoznaje się z wszystkimi, załatwia formalności i o zgrozo... przedstawia się przed całą klasą, jeśli jest się nową. No tak, zmiana szkoły po skończeniu pierwszego roku liceum, to niecodzienna sprawa. Wbijanie się w cudze, już założone grupki, uczucie narzucania się... Nie za fajnie, ale trzeba przywyknąć. Postanowiliśmy ominąć część oficjalną, podczas której dyrekcja wygłasza mowę i załatwia jakieś inne drobiazgi.
Poszliśmy później niż zamierzaliśmy, prawdopodobnie przez wygłupy, którymi ciągle się raczyliśmy. Przyjaciel sporo mi opowiadał o sławnej szkole Słodki Amoris. Oprócz niedorzecznej, jak na szkołę nazwy, była nieskończenie różowa i to dosłownie. Kiedy się tam wchodziło, czuło się mdląco-słodki zapach, przypominający perfumy starszej pani... Była też wyposażona w pupilków nauczycieli, istne dziwki, staromodnych poetów i niezłe laski. Wszystko zgodnie ze słowami czerwonowłosego. Gdy dotarliśmy, nie mogłam się z nim nie zgodzić. Uprzedził mnie, że albo pójdę do Pokoju Gospodarzy, albo zmolestuje mnie pytaniami przeurocza dyrektorka. Cudzysłów w powietrzu przy opisie kobiety i sarkazm w jego głosie uświadomił mi jedno... Nie chce mieć z nią nic wspólnego.
Ja ruszyłam w stronę człowieka, który w nieznany mi sposób zasłużył sobie na miano "Szmataniela", a Kastiel do palarni. Zauważyłam jego zmianę, ale nie sądziłam, że zaczął palić.
Mam tylko nadzieję, że nie brał się za nic gorszego. Nikomu tego nie życzyłam.
Dotarłszy do odpowiednich drzwi, zapukałam trzykrotnie i słysząc przygłuszone "Proszę!", weszłam. Pomieszczenie było niewielkie, ale odrobinę zagracone. Szafki pełne dokumentów na każdej ścianie otaczały biurko, za którym zasiadał młody chłopak. Miał roztrzepane blond włosy, a dopasowana koszula opinała jego szerokie ramiona. Z szyi zwisał mu delikatnie poluzowany krawat, a kiedy wyściubił nos z dokumentów, by z zaciekawieniem na mnie spojrzeć, w oczy rzucił mi się żywo złoty kolor jego tęczówek.
- Potrzebujesz czegoś? - zapytał uprzejmie - Nie widziałem cię wcześniej. Jesteś nowa? - Wstał.
- Tak... - westchnęłam - Jestem Victoria Brightley. - Powiedziałam, a kiedy podał mi dłoń witając się, odwzajemniłam gest.
- Witaj. Jestem Nataniel Golden. - uśmiechnął się. Golden? Oczy w kolorze płynnego złota i nazwisko Golden? Świetnie... Jeśli każdy będzie miał nazwiska tego typu, to z pewnością wszystkich zapamiętam, mimo mojego braku pamięci do ludzi. - Więc? Czego potrzebujesz? - dopytał.
- Och... No jakieś wskazówki czy coś? Klucz do szafki, plan lekcji...? Nie wiem. - zamotałam się.
- No tak! Zapomniałem się. - Nerwowo podrapał się po głowie i zaczął grzebać w dokumentach przed sobą. - Wybacz... Zwykle mi się to nie zdarza.
- Nie ma sprawy. - zapewniłam.
Kiedy podał mi wszystkie informacje i potrzebne przedmioty, chwilę gawędziliśmy. Wydawał się sympatyczny. Nienachalny, ale też nie ograniczał się tylko do formalnej gadki. W dodatku był zajebiście przystojny! Na razie oprócz kilku mankamentów związanych z samą szkołą, byłam pozytywnie zaskoczona.
- Okej... - Oparł się nieśmiało rękami o biurko, przymykając oczy i z wahaniem zapytał: - Może dałabyś się oprowadzić po szkole? - Empatia wprost od niego biła i nie wiedziałam, co odpowiedzieć na jego propozycję. Była całkiem niewinna, nie wydawało mi się, żeby miała to być randka. Gdyby zapraszał mnie na randkę, to nie zgodziłabym się. Mój kodeks mówi: żadnych randek z nieznajomymi. Ale takie niegroźne oprowadzanie? Czemu nie? Chociaż...
- Słuchaj, byłoby bardzo miło... - stwierdziłam przeciągając przesadnie sylaby - ...ale jestem już umówiona z Kastielem. Obiecał mi, że wszystko mi pokaże. - To była prawda. Mimo kuszącej wizji zwiedzania z blondynem, nie mogłam wystawić przyjaciela.
- Z Kastielem...? - wyglądał na przerażonego - Uważaj na niego. - Spoważniał, gwałtownie się prostując. - Jest agresywny i wykorzystuje dziewczyny, a ty wyglądasz na miłą. Nie zasługujesz na takie traktowanie. - Ten słowotok był niepokojący. Mój Kastiel? Agresywny kobieciarz? Niemożliwe.
- To jakieś nieporozumienie. Kastiel taki nie jest. - zaśmiałam się - Z resztą i tak nie mam innego wyboru jak znosić go.
- Czemu...? Nie rozumiem.
- Tak się składa, że z nim mieszkam. - Oznajmiłam, a większość pozytywnych emocji względem Nataniela jakoś uleciało. Nie żeby nie zrobił dobrego wrażenia, ale nie lubię kłamstwa. - Okej, to dzięki za pomoc. Lecę. - powiedziałam z wymuszonym uśmiechem.
Nie rozumiałam tych oskarżeń. Może właśnie przez nie zasłużył sobie na przezwisko nadane mu przez mojego współlokatora. Może dowiem się czegoś od czerwonowłosego.
Ruszyłam do palarni, do której wszedł wcześniej mój przyjaciel. Była blisko dziedzińca, przez który przechodziliśmy wchodząc do budynku szkolnego. Wewnątrz widoczne były kłęby dymu, leniwie zmierzające w stronę okna, przed którym stał ten diabeł, zagadując zalotnie dziewczynę, jednocześnie trzymając jej rękę na plecach.
Och... Może jednak Golden miał rację.
Odchrząknęłam, na co gołąbki się odwróciły, ostentacyjnie chowając papierosy za plecami. No tak... Na pewno nauczyciele nie zorientowaliby się, że palicie, skoro w całym pomieszczeniu unosi się drażniący gardło dym... Eh...
Na mój widok, Kastiel opuścił rękę, wcześniej opieraną na lędźwiach dziewczyny. Chwilę próbował coś powiedzieć, o czym świadczyły nerwowe ruchy warg, ale później przybrał obojętny wyraz twarzy, upstrzony jedynie zawadiackim uśmieszkiem.
- Cześć Viki. - przywitał mnie - Poznaj moją koleżankę, Charlotte. - Pokazał na nią teatralnie, oznajmiając mi bez słów, że to jego zdobycz i że wyjaśni mi to później. Zmierzyłam ją wzrokiem. Średni wzrost, szczupła, piwne oczy i długie brązowe włosy, związane w kucyk. Jej brew przecinał srebrny kolczyk. Całkiem ładna. No dobrze. - Char, poznaj moją przyjaciółkę.
- Hej! - machnęła głupawo ręką - Miło mi cię poznać. Kastiel dużo o tobie mówił. - Kłamała, na co tylko się uśmiechnęłam i skrzyżowałam ramiona na piersi.
- Tak. O tobie też. - postanowiłam grać w jej grę.
Chwilę rozmawialiśmy we troje, ale towarzyszka mojego przyjaciela była bardziej zainteresowana ocieraniem się biodrem o biodro chłopaka. Zatem nie mogłam opisać tej rozmowy jako wnoszącą coś w moje życie. Kilka chwil głupkowatej, lekko dwuznacznej wymiany zdań. Tyle. Gdy zadzwonił dzwonek na przerwę, dziewczyna trzepocząc rzęsami spojrzała na Kasa po czym wymknęła się z pomieszczenia. Wyszliśmy chwilę później wymieniając się spojrzeniami.
- Usłyszałam kilka rzeczy o tobie. "Nowym tobie" – powiedziałam głębokim głosem, kreśląc w powietrzu cudzysłów.
- Tak przypuszczałem. Rozmowa ze Szmatanielem nigdy nie przynosi nic dobrego. - odparł znudzony oglądając swoje nagle niezwykle interesujące paznokcie - No dobra... pochwal się, co ci wytrajkotała ta blondyneczka.
- Otóż, dowiedziałam się o twojej naturze uwodziciela... - zamruczałam wymownie, ciągnąc go za kurtkę - Och... Kastiel... Zróbmy to teraz... - Zażartowałam twarzą w twarz do przyjaciela, trzepocząc rzęsami na wzór tamtej panienki i imitując przyspieszony oddech.
Było to dosyć przerysowane, ale pochwaliłam się w myślach za umiejętności aktorskie, kiedy chłopak wstrzymał oddech, cały osłupiały.
- Eee... - wytrzeszczył oczy, a ja się zaśmiałam.
- Ach, dziękuję... dziękuję! - zawołałam, kłaniając się jak wybitna aktorka na środku korytarza. Mijający mnie ludzie dziwnie na mnie spoglądali, a kilka osób śmiało się pod nosem.
- No jasne. Trzeba korzystać z życia. - Powiedział zadziornie, kiedy tylko otrząsnął się z szoku. – Śmiała się zrobiłaś. – stwierdził.
Dalej szliśmy, wygłupiając się nieznacznie. Na pewno mniej niż mogliśmy sobie na to pozwolić w domu. Tak jak obiecał, oprowadził mnie, nawiązując do wcześniejszej rozmowy. Po jego komentarzach: "Tu pukałem...", "Tam pukałem...", "Tutaj zrobiła mi...", z pewnością zapamiętałam każde pomieszczenie. Dosłownie... KAŻDE. Chcąc się odciąć od tego potencjalnego ruchacza, sama ruszyłam w poszukiwania swojej szafki. Znalazłam w niej wszystko czego mogłabym potrzebować w szkole i zapoznałam się z planem lekcji. Wydawał się całkiem korzystny. Nie miałam mieć zbyt dużo lekcji, za to spory wachlarz zajęć pozalekcyjnych.
No nic... Skończyły mi się wszystkie warianty. Poszłam z powrotem do Kasa. Z tego co opowiadał, często przebywał na dziedzińcu, zatem ruszyłam w tamtą stronę. Oczywiście! Siedział na ławce pod drzewem, przeglądając coś w telefonie. Obok niego tłoczyła się niewielka grupa znajomych. Podeszłam i się przywitałam, co dało pozytywny odzew. Zapoznałam się z kochaną, białowłosą Rozalią. Niezwykle ponętna, choć ubrana w strój jak z innej epoki. Obok niej stała Priya, która podeszła do mnie z widocznym tanecznym drygiem. Miała urodę raczej w stylu hinduskim, ale wyjątkowo zapamiętałą. Wydawała się być bystra.
Oprócz dziewczyn stał tam również... Lysander?
Czy ja dobrze widziałam? Lysander Brown? Tak, to musiał być on!
Poznaliśmy się, kiedy jeszcze tu mieszkałam. Od zawsze jako jedyny, oprócz mnie i Jasona wykazywał sympatię wobec Kastiela. Kiedyś miał czarne włosy, podobnie do Kasa, ale teraz na jego głowie trwał armagedon rozwichrzonych, krótkich, białych włosów z pojedynczymi zielonkawymi pasmami. Ze względu na jego heterochromię często był wyśmiewany. Zupełnie nie wiedziałam czemu. Przez to chciał w przyszłości zacząć nosić kolorowe szkła kontaktowe, ale jak widać skutecznie wybiłam mu ten pomysł z głowy. Powiedziałam mu bowiem, że sama zawsze chciałam mieć podobne oczy i że wygląda dzięki nim naprawdę tajemniczo. Jak widać posłuchał mnie, bo znowu mogłam podziwiać jego wyjątkowe spojrzenie - jedna tęczówka zielona, a druga - złota. A co do jego stroju, to był w podobnym stylu do Rozalii. Może mieli podobną zajawkę? A może byli razem? Niedługo powinnam się dowiedzieć.
- Lysio?! - zapytałam zdziwiona.
- Na to wygląda Viki. - odpowiedział, przyglądając mi się uważnie. – Świetnie wyglądasz. - przyznał całując mnie w dłoń.
- Wow... - zarumieniłam się z wrażenia. Zawsze drzemał w nim pewnego rodzaju spokój, a także niezrównana uprzejmość, ale teraz był prawdziwym dżentelmenem. - Aleś się zmienił... - moja szczęka chyba opadła z wrażenia.
- Oby na lepsze.
Po dość długim czasie przyjemnej, grupowej rozmowy stanęłam za Kastielem i złapałam jego głowę. Drżącym ruchem zaczęłam trząść jego makówką.
- Idziemy do domu! - zarządziłam - Jestem głodna! - przyznałam podkreślając swój stan teatralnie. Na zwieńczenie moich słów, mój własny, zdradziecki brzuch rozpoczął swój wielorybi śpiew. Wszyscy spojrzeli na mnie i wybuchnęli śmiechem. - Czy wy właśnie bezczelnie robicie sobie ze mnie bekę? - żachnęłam się żartobliwie.
- Tak! Perfidnie sobie z ciebie żartujemy, marudo! - trzepnął mnie w ramię Kas, wstając. - A teraz narazka ludzie, bo idę nakarmić głodomora! - zawołał, podnosząc mnie i zawieszając sobie na ramieniu jak worek ziemniaków.

- Puszczaj mnie! - Krzyknęłam, ale mojemu oprawcy nie przeszkadzało nawet dosyć mocne walenie pięściami w plecy. Nie pozostało mi nic oprócz poddania się i pomachania na pożegnanie nowym przyjaciołom, którzy ze śmiechem patrzyli na nasze poczynania. I to do góry nogami! Przysięgam, zabiję tę czerwoną małpę we śnie!


Znalezione obrazy dla zapytania owczarek niemiecki