wtorek, 23 lipca 2019

Rozdział 5

Słońce leniwie przemykało między moimi palcami, kiedy podniosłam rękę do twarzy, by przysłonić oczy. Popołudniowy, letni skwar odbierał jakiekolwiek chęci. Mimo to, podążałam w stronę centrum do Lux - niewielkiego klubu czy baru, który miał duży rozgłos i cieszył się rzeszą klientów. Obrałam to miejsce za cel wyprawy po tym jak dowiedziałam się wczoraj o poszukiwaniach pracownika i naprawdę obiecującej pensji. Poza tym, lokalizowało się obok linii autobusów, która dojeżdżała niedaleko domu, w którym obecnie pomieszkiwałam, co zapewniało mu kolejne plusy. Polecili mi je bywalcy piwnicy, z którymi wygłupiałam się na gitarze, napominając również, że zdarza się im czasem tam grać, a sam lokal organizuje często różne eventy, na przykład karaoke, wieczorki tematyczne i tym podobne. Brzmiało interesująco, dlatego zaraz po szkole skontaktowałam się z kierownikiem, który z chęcią umówił się ze mną na rozmowę o pracę.
W drodze przypomniałam sobie wczorajszy dzień. Czułam się okropnie przez ten brak szczerości wobec bliskich mi osób. Z Lysandrem nie znałam się jeszcze tak dobrze, ale nadal... A co do Kastiela... Z jego powodu było mi najbardziej żal. Wiedział, że coś jest na rzeczy, ale nie chciał zbytnio naciskać przez sytuację w jakiej byłam jakiś czas temu, dlatego tylko raz próbował do mnie dotrzeć, gdy wróciliśmy do domu. Zbyłam go, zmieniając temat.
Znałam go i zdawałam sobie sprawę z tego, że wściekłby się, gdybym chciała coś ukryć, ale tym razem tylko podszedł do mnie i złapał za rękę, splatając nasze palce. Miał smutne spojrzenie i opuszczoną głowę, po jego twarzy spływały pasma czerwonych włosów. Powiedział jedynie: "Pamiętaj, że możesz na mnie liczyć. Nieważne co się stanie, pomogę ci." To był moment słabości, kiedy najchętniej wpadłabym mu w ramiona i opowiedziała o wszystkim. Ale nie mogłam. Gdybym otworzyła się teraz przy tak błahej sprawie... wyszłoby ze mnie wszystko... Ale nie mogę pokazywać jakim jestem wrakiem przy ludziach. Powinnam im dawać siłę, a nie obarczać własnymi problemami. Tego właśnie chciałaby mama.
Gdy poczułam łzy zbierające się w kącikach oczu, uśmiechnęłam się do przyjaciela. Stanęłam na palcach i szepnęłam mu podziękowanie. Starałam się szybko opanować i z jeszcze możliwym spokojem odpowiedziałam mu: "Tak wiele dla mnie robisz i wiem, że mogę na tobie polegać, ale wszystko jest w porządku." Rozłączyłam nasze dłonie i bez zbędnych emocji ruszyłam na górę. Wiedziałam, że mnie obserwował, dopóki nie zniknęłam na szczycie schodów. Dotarłszy do drzwi pokoju, szybko przez nie przeszłam, zamykając za sobą, po czym opadłam na łóżko, czując spływające po twarzy łzy. Tak słone. Wszystko wróciło, pokazując mi jak słaba byłam.
***
Musiałam się opanować. Znowu poczułam wilgoć na policzku, dlatego szybko przetarłam go wierzchem dłoni i uśmiechnęłam się sama do siebie, stojąc pod drzwiami. Był to spory budynek, z zewnątrz nie dający znać, że to jakiś klub. Raczej bardziej wiekowa zewnętrzna architektura, wpasowująca się w design reszty okolicy. Mimo lekkiego wahania, weszłam.
No cóż. Od wewnątrz wcale nie wyglądał podobnie. W pełni nowoczesne wyposażenie i wygłuszone pomieszczenia, które pewnie w połączeniu z rozsądnymi pracownikami i ochroną, zapewniły dobrą sławę temu miejscu. To niezły wyczyn, przez kilka lat działalności, nie mieć żadnego zgłoszenia do służb porządkowych w tego typu lokalu.
Zastanawiając się, gdzie mogłabym znaleźć kierownika, postanowiłam podejść do barmana. Był to wysoki chłopak, czy może raczej mężczyzna z lekkim około trzydniowym zarostem, którego krótkie, brązowe lekko poskręcane włosy opadały na czoło. Miał fiołkowe oczy o ciemnych obwódkach i długich rzęsach oraz pełne chłopięce usta. Oliwkowa karnacja idealnie kontrastowała z czarną odzieżą. Jego koszulka idealnie opinała rozbudowane barki i klatkę piersiową. Nie był jakimś mięśniakiem, ale widać było, że prowadził zdrowy tryb życia.
- Hej... - Powiedziałam przyjaźnie, lekko oczarowana jego wyglądem. - No cóż... Szukam kierownika. - oznajmiłam - Pomógłbyś mi?
- Jasne! - Przytaknął ze śmiechem i już w tym jednym słowie wyłapałam brytyjski akcent. - To ja. - poszerzył uśmiech, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów.
Lekko zszokowana otworzyłam szeroko oczy.
Wow! Ten chłopak wyglądał jak nastolatek.
W dodatku stał za barem... Słyszałam o zgranej, przyjemnej załodze pracowniczej w Lux, ale nie spodziewałam się samego kierownika za barem. Niezłe zaangażowanie. Spodziewałam się raczej starszego gościa siedzącego za biureczkiem w jakimś osobnym pomieszczeniu, wykorzystującego swoje szerokie znajomości, żeby utrzymać bar pod ochroną. Dobra... może trochę się zapędziłam, ale po prostu... Wyobrażałam sobie kogoś innego do tej roli.
- Och... - tylko tyle zdołałam wykrztusić.
- Jesteś Victoria Claire Brightley, prawda? - Wypowiedział moje pełne nazwisko z szelmowskim uśmiechem, od którego wielu dziewczynom spadłyby majtki. No cóż. To niesamowity przystojniak.
- Tak. Zgadza się. - Potwierdziłam oficjalnym tonem i z miną, która w przyjazny sposób mówiła, że nie jestem łatwa. - Byliśmy umówieni na rozmowę o pracę, panie...
- Kayle Watson. - Podał mi dłoń, która w porównaniu z moją była ogromna. To jeden z moich kompleksów. Maleńkie rączki i nóżki... Przyjaciele mają ze mnie czasem niezłą polewkę, chociaż słyszałam, że wiele dziewczyn woli mieć właśnie takie drobne dłonie i stopy. Ja wręcz przeciwnie, uważam je za karykaturalne. Choć mniejsza ze mną, jego ręka była naprawdę duża, silna i szorstka, a zarazem delikatna w dotyku. - Mam tylko kilka pytań.
- Zamieniam się w słuch. - Powiedziałam, wygodnie rozsiadając się na stołku barowym, który musiałam opuścić, żeby po ludzku na niego wejść i nie musząc się wdrapywać. Chłopak rozbawiony przyglądał się moim poczynaniom, zaczynając coś skrobać w notatniku, leżącym obok. Nie zaglądałam nie chcąc być wścibska, chociaż... strasznie mnie to kusiło.
- Kontaktowałem się już z Kastielem i wiem, że jesteś w jego wieku, co nasuwa mi następujące pytania: które godziny pracy odpowiadają ci najbardziej? - Zapytał, podsuwając mi grafik. Wybrałam łagodniejszą wersję. Bardziej uśmiechało mi się pracowanie od wcześniejszej godziny niż kończenie nad ranem. Oddałam mu przedmiot. Odwiesił go, po czym, jak gdyby nigdy nic, zaczął polerować szklanki, co jakiś czas odhaczając coś w małym kajecie. - Okej... Jesteś gotowa dobierać stroje do eventów, które będą się pojawiać? No wiesz... jakieś spódniczki, lei na szyję czy maski?
- Czemu nie? W sumie to niezły pomysł. - Zgodziłam się. Szczerze powiedziawszy, niezbyt lubiłam się przebierać, to dla mnie odrobinę przytłaczające, ale cóż. Praca to praca. Z resztą przy takich zarobkach w, jak rekomendują ludzie, przyjemnej pracy, byłabym skłonna powiedzieć cokolwiek, by zostać przyjęta.
- Zatem... Victorio Claire Brightley... - Powiedział wprawiającym w zadumę tonem moje pełne nazwisko bez spojrzenia na kartkę. Zaplusował, zdecydowanie zaplusował. Jego oczy zabłysły, kiedy zarumieniona, z uśmiechem opuściłam głowę - Witam w moich, jakże skromnych progach. - Wyszczerzył się szeroko, przerzucił przez ramię szmatkę, której używał do polerowania szklanek i klasnął dłońmi o blat w wesołym, całkiem uroczym geście. Przyjrzałam się bliższej ręce. Mam hopla na punkcie tej części ciała, więc w mgnieniu oka zdążyłam dokładnie ją obejrzeć. No cóż, mam swoje zboczenia. Widać było, że miał w życiu do czynienia z pracą, ale dbał o siebie, miał starannie obcięte paznokcie i O BOŻE, naprawdę nie miałam się do czego doczepić. Czy ten chłopak mógł mieć jakieś wady? Na pewno miał. Może byt gwałcicielem, kąpał się w dziewiczej krwi albo był seryjnym mordercą kotów. Mimowolnie uśmiechnęłam się na swoje przemyślenia.
- To, kiedy mogę zacząć? - zapytałam niewinnie.
- Choćby od zaraz. - oznajmił wzruszając ramionami.
Zatem zaczęłam. On w tym czasie poszedł przygotować mi umowę. Za drzwiami dla personelu znalazłam korytarz, łazienkę dla pracowników, szatnię, kuchnię i zamknięte drzwi, prowadzące prawdopodobnie do biura szefa. W kuchni zapoznałam się z paroma nowymi osobami i kolejnymi, kiedy poprzedni pracownicy kończyli zmianę. Ludzie byli naprawdę świetnie, no może oprócz Laury, która ostatecznie nie popisywała się pracą, głównie zajmowała się swoimi paznokciami, gorączkowo udając zapracowaną, kiedy Kayle przychodził kontrolować nasze poczynania. Przywodziła mi na myśl Amber, do której w sumie była nawet podobna.
Moja praca nie była trudna, trochę zmywania, trochę sprzątania, ustawianie naczyń. No i przez jakiś czas stałam za barem, kiedy to koło godziny dziewiętnastej zaczęli się schodzić klienci. Lokal wypełniła muzyka i rozmowy. Nigdy nie lubiłam barów i klubów, ani niczego tego rodzaju, ale to miejsce, wydawało się naprawdę przyjemne. Moje obowiązki polegały na ciągłym kontakcie z ludźmi, nie miałam nawet szansy się znudzić. Kiedy nie miałam nic do roboty, zagadywali mnie współpracownicy. Zdarzały się też rozmowy z innymi, na przykład gośćmi.
Przez moment, gdy pracowałam przy barze, wszystkie naczynia były wypolerowane, a klientom nie spieszyło się zamawiać kolejnych trunków, mignął mi na półce poniżej znajomy przedmiot. Swobodnie położony notatnik Kayle'a wystawał zza reszty poukładanych przedmiotów. Nagle przypomniał mi się jego dzisiejszy wywiad i zaciekawiło mnie co takiego napisał o mojej osóbce. Naprawdę nie chciałam być wścibska, ale moja ciekawość wygrała. Trafię za to do piekła...
Pochyliłam się do zeszytu i najpierw przyjrzałam szczegółom. Był naprawdę solidny, pokryty drogą, wytrzymałą skórą. Jedna z kartek była zaznaczona wstążką. Podejrzewałam, że to notatka z naszej jakże "oficjalnej rozmowy kwalifikacyjnej". Odchyliłam ostrożnie okładkę i zobaczyłam o dziwo... niedbały szkic. Dziwne... przewijałam dalej, przeglądając bardziej i mniej dopracowane rysunki z niewielkimi notkami po bokach. W końcu dotarłam do oznaczonej wstążką stronicy. Moim oczom ukazał się przezabawny szkic mojej osoby. Byłam w stanie to potwierdzić, bo uchwycone zostały moje charakterystyczne cechy. Loki sięgające piersi, zadarty nos, którego szczerze nie znosiłam, ciemne oczy, kilka piegów i rumieniec zaznaczony mocniej ołówkiem. Był to szybki szkic, czemu nie mogłam się dziwić, bo nasza konwersacja była krótka, ale widać było wielki talent rysownika. Nie spodziewałam się tego po nim... A co do strony notatek? Hmm... Kayle załatwił to w ciekawy sposób. Na mojej szyi widoczne było prowizoryczne hawajskie lei, a na nogach krótka spódniczka w podobnym stylu oraz kilka innych elementów, o które pytał mnie chłopak kilka godzin wcześniej. Obok każdego znajdowały się ptaszki. Rozejrzałam się wokół siebie i sięgnęłam po ołówek, drobnej postaci dorysowałam różki i wąsik, po czym odstawiłam wszystko na poprzednie miejsce, uśmiechając się przy tym niemiłosiernie.
***
Po zakończeniu zmiany, zabrałam swoje rzeczy z szatni i wyszłam. Za drzwiami spotkałam Kayle’a, który właśnie odpalał papierosa.
Czyli jednak, pierwsza wada. No cóż.
Słysząc uchylane drzwi i muzykę uwalniającą się z wnętrza, raptownie się odwrócił. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, kiedy zorientował się, że to ja. Całkiem miło wywoływać u kogoś taką reakcję.
Wystawił w moją stronę paczkę fajek z pytającym wyrazem twarzy. Odmówiłam machając lekko głową. Nie dziś.
- Już skończyłaś pracę. No tak. - zagadał chowając pudełko do kieszeni i pochylił głowę. Na twarz opadło mu kilka kosmyków ciemnych włosów.
- Rzeczywiście. To koniec mojej zmiany. - wzruszyłam ramionami - Muszę przyznać, że atmosfera jest świetna. Nie dziwię się, że klub otrzymuje tak dobre opinie.
- Och... Dziękuję. To zasługa wszystkich pracowników. - uniósł lekko brwi w przyjaznym wyrazie twarzy.
- Nie wątpię. Większość jest wspaniała. - Powiedziałam, po czym gwałtownie wciągnęłam powietrze. Co ja palnęłam. Nie powinnam chyba skarżyć na nikogo.
- Wiem. Tylko ta Laura prawda? - Sam to powiedział.
To nie ja! UMYWAM RĘCE.
- Yyy... Chyba tak... - przytaknęłam niezręcznie.
- Nie ma sprawy. Doskonale wiem o co chodzi. - zaśmiał się - Nie zwolniłem jej jeszcze, tylko dlatego, że to koleżanka mojej siostry i potrzebuje trochę forsy.
- Och. - Tego nie podejrzewałam.
- Nieważne. A ty do domu jedziesz, płyniesz czy lecisz?
- A wiesz, polecę. Zaraz będzie tu mój prywatny odrzutowiec. Jestem jedną z tych bogatych dziewczyn, które pracują, bo nie mają co robić. - Roześmiał się razem ze mną. - Nie no, idę pieszo. – Skwitowałam szybko rozglądając się po ponurej okolicy, oświetlanej jedynie nikłym światłem niepełnego księżyca i kilkoma latarniami.
- Naprawdę? Już późno... - zmartwił się - Chodź, podwiozę cię.
- Ale... - Przerwał mi nieudolną próbę sprzeciwu.
- Żadnego "ale".
Wsiadłam do samochodu, droga była krótka, ale zdążyłam się dowiedzieć, że Kayle ma 22 lata i razem z tatą kilka lat temu założyli klub, a od roku, już legalnie został jedynym właścicielem. Gdy zaczynali, wielu kolegów z szkoły mu pomagało. Nie rozmawialiśmy zbytnio o mnie, ale raczej z mojego wyboru. Nie miałam ochoty się otwierać, bo niczego radosnego czy pochlebnego nie byłoby w mojej historii. Instruowałam go, aż dotarliśmy do celu.
- Wow, w którym domu mieszkasz? Mieszka w tej okolicy mój znajomy - powiedział.
- Mówisz o Kastielu? – Zapytałam czując, że nadchodzi podobna reakcja, co przy Natanielu.
- Tak. Kastiel Evans. Znasz go? Sąsiad już zalazł za skórę, co? – zażartował.
- Ta… Powiedzmy. – uśmiechnęłam się zawadiacko.
- Dobra, to gdzie dokładnie mieszkasz?
- Oooo tu. - Wskazałam, po czym wyskoczyłam z auta. Zdążyłam zobaczyć jeszcze jego zaskoczoną minę, idąc tyłem do drzwi mieszkania. Po chwili wychylił się zza szyby samochodu.
- Jesteś jego siostrą? Kuzynką? - Zapytał, z założonymi rękami i głową opartą o nie.

- Nie. - puściłam do niego oczko - Jestem bardzo bliską przyjaciółką... - Powiedziałam sugestywnie, a dotarłszy do drzwi widziałam tylko jego rozchylone w zdziwieniu wargi i powiedziałam głośne "dziękuję za podwiezienie, pa", po czym zniknęłam we wnętrzu domu.


środa, 26 czerwca 2019

Rozdział 4

Zupełnie szczerze muszę przyznać, że straciłam chęć do nauki. Przed liceum byłam typową kujonką. Bardzo starałam się o jak najwyższe wyniki i przede wszystkim interesował mnie materiał. Kochałam historię, sztukę, chemię i angielski. Zdarzało mi się udzielać korepetycji młodszym i rówieśnikom.
Teraz jestem pewna, że wszystko to przepadło. Zeszły rok był dla mnie okropnie ciężki i spowodował diametralne zmiany. Zabrakło mi ochoty i przede wszystkim kogoś, kto zawsze mógł mi pomóc... Moja mama była dla mnie mentorką i podporą. Zawsze mnie wspierała, wskazywała możliwości... A dzisiaj? Nie wiem nawet po co to wszystko. Nie mam pieniędzy, więc nie będzie mnie stać na studia, o których marzyłam.
Przez te przemyślenia, obrałam sobie nowy cel: znaleźć pracę. Wydawało mi się, że to dobry plan. W końcu miałam dużo czasu i nie wiedziałam jak nim gospodarować. Potrzebowałam pieniędzy, a w szkole nie wymagali za dużo, oprócz tej nawiedzonej chemiczki. Dopiero początek roku, a ona chciała już robić sprawdziany ze znajomości materiału.
Pakując książki do torby i wychodząc z klasy, wpadłam na coś, a raczej kogoś. Kątem oka zauważyłam sylwetki trzech dziewczyn. Mój wzrok przykuła drobna Charlotte i blond loki jednej z jej koleżanek. Nie zareagowałam na ich brak kultury. Wypadł mi podręcznik od matematyki, dlatego niewzruszenie schyliłam się, by go podnieść. Zignorowałabym je i poszłabym dalej, ale jedna z nich, złotowłosa, zapewne liderka grupy, kopnęła moją książkę, która w odpowiedzi, sunęła kilka metrów dalej. Gwałtownie się wyprostowałam i spojrzałam na dziewczynę z gniewem.
Była pewna siebie, o czym świadczył jej grymas wyższości, który wyglądał całkiem śmiesznie.
- Zobacz, coś ci odleciało. - Usiłowała rzucić zabawną uwagę, ale chyba jej nie wyszło. - To pewnie od ślinienia się do Kastiela. - wysyczała przez zęby. Grymasy, które jej towarzyszyły, naprawdę nie wyglądały apetycznie i musiałam przyznać, że znacznie odstawała urodą od swoich koleżanek, które w porównaniu z nią, oprócz głupawych min, były również ładne. Ale oczywiście nie mnie to oceniać... Może gdyby zmyła odrobinę makijażu, który jak na miejsce i porę dnia, był dosyć ekstrawagancki... - Dam ci radę. Zostaw go w spokoju. - Podniosła brew i zrobiła nieznaczny ruch, żeby mnie wyminąć, jednak zastąpiłam jej drogę.
- Nie pluj się tak, skarbeńku. - Powiedziałam, teatralnie ocierając jej podbródek. - Zobacz, chyba się ośliniłaś z tego wysiłku. - Ponownie wskazałam na miejsce, które chwilę wcześniej dotykałam. Spojrzała na mnie nienawistnie, zaciskając zęby. - A to co? Wszystkie jesteście fankami tego czerwonego czupiradła?
Charlotte gwałtownie przełknęła ślinę, a w jej oczach pojawiła się iskierka strachu.
Och! Rozumiem! Zdrada przyjaciółki i seks z jej "przyszłym-niedoszłym”. Nie za dobrze to wyglądało.
- Wszystkie? - zadrwiła blondynka - To ja jestem jego dziewczyną. - Ona żyje chyba w innej rzeczywistości.
- Och! Naprawdę? Może twoja psiapsiółka się wypowie. - spojrzałam wymownie na kochankę przyjaciela. - Char? Tak do ciebie mówił wczoraj? Hmm... - dziewczyny spojrzały się po sobie, a ja poczułam ciężar na ramieniu. Poczułam męskie perfumy. Dużo męskich perfum. Po swojej prawicy zobaczyłam niebieskie włosy i już wiedziałam z kim mam do czynienia.
- Cześć, Amber, Charlotte, Li... Co tu jeszcze robicie? Rozwiązujcie swoje problemy z dala od Viki, kochaniutkie. - Alexy uśmiechnął się w moją stronę - No już! Sio, sio! - Symbolicznie je odgonił, na co fuknęły, po czym oddaliły się na kilka kroków, gdzie toczyła się walka na spojrzenia. Urocza Char patrzyła niewinnie na przyjaciółkę, a tamta, chyba nie zrozumiała co zdarzyło się chwilę wcześniej. Jej głupkowaty wyraz twarzy, sprawiał wrażenie jakby każde wypowiedziane słowo wlatywało jej jednym uchem, a wylatywało drugim. Po prostu tępota.
Nie mając serca patrzeć na głupotę... prawdopodobnie Amber, szepnęłam Alexy'emu, żebyśmy poszli. Zgodził się podśmiewając i podał mi książkę, którą upuściłam. Och... od wymiany zdań z tymi jakże uroczymi istotami, dziwnie polepszył mi się humor. Zdecydowanie lubiłam takie drobne sprzeczki. Przyjemny początek dnia.
Ruszyliśmy z niebieskowłosym w stronę Armina. Ten jak zwykle wygodnie się umiejscowił, leżąc na ławce i grając. Dyskretnie zerknęłam mu przez ramię.
- Bez żartów! - zaśmiałam się obserwując jego poczynania. Chłopak właśnie wpisywał ukradkiem "motherlode". - Grasz w simsy na kodach, cwaniaczku?
- Tak! Robię coś ważnego i potrzebny mi zastrzyk gotówki. - powiedział.
- Co takiego tam tworzysz? - Zmrużyłam oczy, żeby lepiej się wszystkiemu przyjrzeć.
- No jak to co? Cmentarz... - Widać, że pogrążył się w tej jakże żmudnej pracy. - Widzisz? - wskazał - To będzie coś!
- Masz makabryczne pomysły. - Przyznałam, z czym skinieniem głowy, zgodził się niebieskowłosy bliźniak.
***
Lekcje nie były zbyt ciekawe i z pewnością nie wniosły niczego pożytecznego do mojego życia. Przynajmniej przerwy spędziłam w miłym towarzystwie. Nigdzie nie mogłam znaleźć Priyi i Rozalii, dlatego większość czasu dzieliłam z Arminem i Alexym, a resztę z Lysandrem i Kastielem, którzy przesiadywali tego dnia głównie w piwnicy.
Była to spora, choć zagracona przestrzeń. Wiele pudeł leżało bez ładu i składu, raczej przy ścianach, a w centralnej części pomieszczenia stała stara kanapa, zajmowana właśnie przez chłopaków, na którą padał główny strumień nikłego światła. Kiedy próbowałam rozświetlić miejsce bardziej, skutecznie uniemożliwił mi to Kastiel. No cóż... przynajmniej próbowałam.
Widząc gitarę na prowizorycznej scenie, ruszyłam po nią i chwyciwszy, zaczęłam ją stroić pod jeden z ulubionych kawałków. Nie widziałam jej wcześniej, więc wywnioskowałam, że nie należała do mojego małpowatego przyjaciela. Czerwonowłosy uporczywie wpatrywał się w moje poczynania, prawdopodobnie próbując się domyślić, co chcę zagrać. Miał uniesiony prawy kącik ust. Cieszył się, że nauka gry na gitarze, którą fundował mi przez lata, nie poszła na marne. Nie miałam serca, mówić mu, że zamierzam grać pierwszy raz od ponad roku, a moja gitara, którą razem ozdabialiśmy w dzieciństwie, tak sentymentalna i pełna wspomnień, może być właśnie w innych rękach.
Gdy spod moich palców zaczęły wydobywać się pierwsze dźwięki "High hopes", chłopcy nie byli jeszcze pewni co do kawałka. Chwilę później towarzyszyły mi już ich uśmiechy. Mimo smętności, uwielbiałam tę piosenkę w wykonaniu Kodaline, była wprost doskonała, pełna uczuć i bardzo ważna. Gdy minęła przygrywka, włączył się Lysander. Połączenie melodii i jego głosu wypełniło całe pomieszczenie, a ja skupiałam się, żeby nie popełnić błędu, jednocześnie dumna z formy po tak długiej przerwie. Gdy Kastiel dogrywał tło własnym instrumentem, nieśmiało zaczęłam dośpiewywać białowłosemu, który z podziwem uniósł brew. Nie byłam tak tragiczna, jak mogłam się tego spodziewać.
- Jesteś niesamowita... - Powiedział Lysander, kiedy skończyliśmy. Jego oczy błyszczały, szeroko otwarte. Grzywka opadała mu na czoło, a pierś rytmicznie unosiła się i opadała od wysiłku, jaki mu zapewniłam.
- Dziękuję... - Opuściłam głowę, lekko się rumieniąc, gdy nagle zaskoczył mnie Kastiel, obejmując i czochrając energicznie po głowie.
- Boże! - uniósł się - Wiedziałem, że jestem zajebistym nauczycielem! - zaczął się przechwalać. Przybrał przy tym pozę niczym paw stroszący pióra. Wyglądał pociesznie i nie chciałam mu tego odbierać. Postanowiłam więc zostawić dla siebie fakt o sprzedanych na rzecz leczenia mamy rzeczach i wciągnąć się w żarty.
- Ta... oczywiście. Uważaj, bo zbyt duże ego to niebezpieczna sprawa. - przyznałam ze śmiechem. Tak bardzo mi tego brakowało.
Nagle białowłosy podszedł blisko mnie i pochylił głowę, jednocześnie łapiąc mnie za ramiona. Popatrzył mi prosto w oczy, a ja poczułam się odrobinę niezręcznie.
Czy on zamierza mnie objąć? Albo pocałować...?
Na moje podświadome pytania odpowiedział głęboki, jednocześnie ciepły głos chłopaka, rozwiewając dziwne wizje.
- Musisz być drugą wokalistką w naszym zespole. - zamurowało mnie.
Czy on mówił poważnie? Czy aż tak dobrze zaśpiewałam...? Miałam sporą przerwę...
W mojej głowie trwała gonitwa myśli.
Czy powinnam dołączyć do zespołu?
- Hej! - szturchnięcie wyrwało mnie z zamyślenia - To jak?
- Nie wiem... - spochmurniałam. Wróciłam do rzeczywistości, zderzając się z prawdą. Musiałam znaleźć pracę i uzbierać na studia. Kupno instrumentów czy próby, w niczym by mi nie pomogły. Zabrałyby tylko cenny czas i pieniądze. - Nie chcę. To do mnie nie pasuje. - Powiedziałam stanowczo, wiedząc, że to wcale nie była prawda ani to, co miałam ochotę powiedzieć.
Moje serce głośno krzyczało: "Zrób to!" Rozum wziął jednak górę i mimo, że chwilowo czułam się okropnie z tą decyzją, to wmawiałam sobie, że wpłynie ona pozytywnie na moją przyszłość.
Lysander westchnął, puszczając moje ramiona i akceptując moją odpowiedź. Kastiel patrzył jednak badawczo, jakby wiedział. Jakby czuł to samo co ja, jakbym była dla niego otwartą księgą, do której zajrzeć pozwala tylko jedno spojrzenie.
Niby od niechcenia, choć wcale tak nie było, zagadnęłam:

- Pomóżcie mi lepiej znaleźć jakąś pracę. - Uśmiechnęłam się, nie tak szczerze jak kilka chwil wcześniej, ale przynajmniej jeden z nich tego nie zarejestrował. - Coś sensowniejszego niż jakieś brzdąkanie w piwnicy. - kolejne kłamstwo.


sobota, 22 czerwca 2019

Rozdział 3

Wczoraj, kiedy Kastiel mnie niósł, usilnie próbowałam się wyrwać, ale w końcu się poddałam. W sumie cała ta sytuacja wydawała mi się nawet zabawna, szczególnie, kiedy zaczęliśmy sobie żartować i się śmiać. A już w ogóle jak zaczęłam go łaskotać i prawie mnie puścił. Głową w dół...
Wtedy to było dopiero zabawnie.
Na szczęście ostatecznie mnie złapał, a potem ustawił do pionu. Szliśmy już normalnie.
Kiedy zapytałam, czym mnie nakarmi, chwilę się zastanowił, a potem zmienił kierunek, ciągnąc mnie za sobą. Okazało się, że nie miał nic w lodówce...
Cały Kastiel.
No cóż, poszliśmy do sklepu. To była niezwykle ciężka wyprawa, a nasze urocze, niewinne żarciki, wcale nie sprawiły, że zostaliśmy prawie wyrzuceni z budynku.
Ależ skąd!
 W każdym razie, kupiliśmy produkty potrzebne na cały tydzień, a na wczoraj coś do spaghetti. Kocham spaghetti, a czerwonowłosy wie o tym doskonale. Gdy przyszliśmy do domu, zagoniłam go do roboty, grożąc nieznacznie. Kiedy jednak patrzyłam, jak gotuje i podjada, postanowiłam mu pomóc. Gotowe danie było przepyszne... Czy już mówiłam, że kocham spaghetti...?
Resztę dnia spędziliśmy osobno, we własnych pokojach. Ja rysowałam jakieś bazgroły, z których efektu końcowego byłam naprawdę zadowolona. On natomiast prawdopodobnie grał na gitarze lub pisał jakąś piosenkę.
Swoją pierwszą gitarę dostał od ojca, gdy miał zaledwie osiem lat. Była w porównywaniu z nim ogromna, ale już wtedy zaczynał brzdąkać. Niedługo później, rodzice znaleźli mu nauczyciela, który zapoznał go z podstawami. W podobnym czasie, sama zaczynałam grać. Teraz jednak, nie miałam jak tego robić.
Na potrzeby choroby mojej mamy, musieliśmy sprzedać wiele rzeczy i z wielu zrezygnować, między innymi z mojej gitary, starego pianina, lekcji gry i śpiewu. Było mi przykro... jeszcze bardziej, kiedy okazało się, że nie było to wystarczające...
Moje rozmyślanie przerwał dzwonek do drzwi. Było po dziewiątej wieczorem... Kto mógł przychodzić o tej porze? Ruszyłam w stronę drzwi wejściowych, nadal się dziwiąc. Gdy dotarłam do celu i otworzyłam, moim oczom ukazał się nie kto inny, jak Charlotte. Zdziwiona moim widokiem, lekko się cofnęła.
- Co ty tu robisz? - zapytała.
- Hmm... Mieszkam? - Wyobrażając sobie wszystkie scenariusze wieczoru, który musiałam spędzić, byłam przerażona.
- Och... Czy ty i Kastiel... - nie dokończyła.
- Och tak... Co chwilę się pieprzymy! - zaczęłam się śmiać. Dla mnie był to wyśmienity żart. Nie miałam pojęcia czemu, ale wydawało mi się to całkiem zabawne. Wszyscy myślą, że skoro mieszkam z Kasem, to łączy nas coś więcej. Naiwni. - Nie no, żartuję. Właź. - Sprostowałam, kiedy zobaczyłam jej zbolałą, lekko przerażoną minę.
Gdy weszła, momentalnie pojawił się czerwonowłosy. Pokręcił się po kuchni, wziął jakieś kieliszki, jakieś wino, coś do jedzenia i zabrał ją do pokoju. Och... Już wiedziałam, co się święciło... Czeka mnie albo bezsenna noc, poświęcona wysłuchiwaniu ich jęków lub namiętne przytulanie poduszki do głowy w celu zagłuszenia wszystkich dźwięków zza ściany... Westchnęłam i wzięłam czekoladę z szafki, która zawsze była przepełniona słodyczami. Sprzyjające warunki dla smakołyków stanowił fakt, że Mości Pan Ruchacz nienawidził cukru.
Ruszyłam do pokoju, żałując, że ściany nie są tu zbyt grube... Ciągłe chichoty dziewczyny doprowadzały mnie do szału. Zamknęłam się z hukiem w pokoju i pogrążyłam w słuchaniu ulubionej muzyki na iPodzie i szkicu jakiegoś chłopca. Wyszedł mi całkiem realistycznie. Włosy opadające lekko na ramiona. Jego leżąca sylwetka była smukła, ale męska. Bez koszulki, pokazałam nastoletnie, acz wysportowane ciało. Spodnie ułożone nisko, idealnie pozwalały uchwycić najlepsze detale nagiego brzucha. Nie byłam zbyt dobra w rysowaniu szczegółów ubrań ani stóp... dlatego ubranie zostawiłam mocno kreskówkowe, bo miało tylko lekki zarys. A stopy... ucięłam...
Po co komu stopy? Nie mam pojęcia...
Pomyślałam, że gdyby ten nieznany chłopiec zobaczył ten rysunek, to na pewno by się nie obraził. Prawdopodobnie nawet uciąłby sobie stopy, bo wygląda bez nich obłędnie. Patrzyłam na rysunek, nie mając pojęcia jakimi kolorami go zapełnić, ale ostatecznie postanowiłam pozostawić go w surowej postaci.
Gdy ogarnęłam się do snu, usłyszałam pierwsze jęki Charlotte... Eh... Jakby nie patrzeć, długo zeszło im z grą wstępną... W sumie miałam szczęście, że nie zaczęli wcześniej, bo byłoby to dosyć przykre... Pocieszała mnie myśl, że skończą po pięciu minutach.
Ta... Żeby to było takie piękne. Dla uściślenia: NIE SKOŃCZYLI PO PIĘCIU MINUTACH.
Nie wiem, jak to zrobili i jakie prochy dla uzyskania takiego czasu musiał brać ten czerwonogłowy skurwysynek, ale miałam ochotę go za to zabić... Dosłownie. Postanowiłam jednak nie robić scen. Głównie dlatego, że wolałam nie widzieć ich nago. Mogłoby to być traumatyczne w skutkach. Nie chciałam też słuchać tego nie wiadomo ile, dlatego założyłam słuchawki i zaczęłam słuchać muzyki. Głośno. Naprawdę głośno. Założyłam na głowę poduszkę i przekonałam się jak przyjemny jest sen przy pękniętych bębenkach słuchowych. Oczywiście nie naprawdę, ale chyba było blisko. Poznałam moje możliwości do zaśnięcia w trudnych warunkach. To chyba moja magiczna moc.
***
Kiedy obudziłam się rano, bolała mnie cała głowa. Nie mam pojęcia czy z powodu dudniących w uszach rytmów, czy może od słuchania tych przeraźliwych jęków i krzyków. To dowód na to, że seks nie zawsze jest przyjemny. Szczególnie dla przypadkowych słuchaczy...
Gdy zeszłam rano do kuchni, czekał już na mnie Demon. Jego przyklapnięte uszy świadczyły o tym, że przeżył wczorajszą noc podobnie do mnie. Uświadamiając sobie, że to jednak pies, zaczęłam mu współczuć. Lepsze zmysły w tym momencie nie stanowiły zalety. Szczerze, to byłam przerażona. On przeżył to już ileś razy, a ja dopiero pierwszy...
Zaraz... Ile razy jeszcze tak będzie...? O cholera!
***
Zanim wyszłam z domu, ukradłam z kurtki Kastiela dwie fajki. Nie byłam fanką nikotyny, od dawna starałam się nie palić, ale trzeba było przyznać, że to prawda, że palenie potrafi odstresować. A po tej nocy potrzebowałam zdjąć z siebie trochę zbędnych nerwów, chociaż przez tę dwójkę zdejmowanie czegokolwiek kojarzyło mi się fatalnie.
W drodze do szkoły, zdążyłam wypalić już jedną cygaretkę. Było mi odrobinę lepiej, ale dopiero widok znajomych dodał mi otuchy. Gdy Lysander mnie zobaczył, od razu podszedł.
- Jak się trzymasz? - zapytał.
- Eh... Szkoda gadać. - przyznałam.
- Ciężka noc? - Doskonale wiedział, co się działo.
- Żebyś wiedział... - Wyjęczałam, wskazując palcem na sińce pod oczami.
- Jak chcesz możesz przyjść do mnie następnym razem. - oznajmił. Muszę przyznać, że poczułam się dziwnie. Po wczorajszych wydarzeniach wszystko wydawało mi się dwuznaczne.
- Eee... - spojrzałam na niego wytrzeszczonymi oczami - Co mam przez to rozumieć? - na moje pytanie, kąciki jego ust się podniosły w lubieżnym, acz uprzejmym uśmiechu.
- Masz przez to rozumieć, że jeśli potrzebujesz schronienia przed naturą Kastiela, to razem z moim bratem i Rozalią ci je zapewnimy. – powiedział ciepło. Czyli mieszkali razem...? Wydał mi się to odpowiedni moment, żeby zapytać.
- Mieszkasz z Rozalią? - Spytałam, na co pokiwał jedynie twierdząco głową. - Coś między wami jest?
- Żartujesz? - zdziwił się - To dziewczyna mojego brata.
- Och. - zrobiłam moją tradycyjną minę znaczącą: "O chuj, ale wtopa..." - No to pomyłeczka.
- Nie ma sprawy. Wielu ludzi tak myśli, ale cóż... - wzruszył ramionami - Nic między nami nie ma. - uśmiechnął się - Z resztą, ona nawet nie jest w moim typie. Jest piękna, ale nic do niej nie czuję. Sama rozumiesz.
Dokładnie rozumiałam.
Rok wcześniej jeden chłopak z poprzedniej szkoły się we mnie zakochał. Był bosko przystojny. Brązowe, rozwichrzone włosy, piwne oczy, smukła, atletyczna sylwetka. Był perkusistą i futbolistą. Nie dostrzegał mnie, aż zaczęłam udzielać korepetycji jego młodszej siostrze. Próbował mnie podrywać, ale szczerze? Nie był w moim typie. Nie z wyglądu, bo on akurat mnie mało obchodzi, ale jego charakter zostawiał wiele do życzenia. Chociaż może nie byłam odpowiednią osobą do oceny czyichś zachowań. Był dla mnie odskocznią od problemów, ale nie traktowałam go poważnie i nie dawałam mu żadnych złudnych nadziei. Byłam z nim szczera i postawiłam sprawę jasno.
Nie to, żebym uważała, że Rozalia nie jest wspaniała i kochana, ale... zawsze może pojawić się coś, co nie odpowiada w nas drugiej osobie. I tyle.
Po dzwonku udaliśmy się na lekcje. Powoli zaczynaliśmy materiał. Na większości zajęć siedziałam sama, chociaż wiele osób nie miało towarzystwa w ławce. Między innymi Lysander, chociaż jemu to raczej nie przeszkadzało, co można było wywnioskować po jego zamyślonej minie i notatniku, w którym gorączkowo, a jednak spokojnie zapisywał swoje myśli. Rozalia starała się skupić na lekcji, chociaż widziałam, że coś skutecznie odpędzało jej myśli. Był też czarnowłosy chłopak w niezwykle stylowych ubraniach, grający na konsoli. Wyglądał sympatycznie, chociaż był mocno odcięty. Nie panował nad odrobinę zbyt głośnymi jak na lekcję przekleństwami, które sporadycznie wydobywały się z jego ust, prawdopodobnie, kiedy przegrywał. Za nim siedział niebieskowłosy klon. Dosłownie. Wyglądał jak jego sobowtór, ale znaczne różnice w ich wyglądzie, utwardzały mnie w przekonaniu, że byli po prostu bliźniakami. To nie żadna próba kradzieży tożsamości. Dalej zobaczyłam Charlotte, a za nią dwie trajkotające dziewczyny, co jakiś czas szepczące w jej stronę. Dziewczyna wydawała się smutna.
Czyżby Kastiel już się nią pobawił i zostawił?
Szczerze, wydawało mi się to odrobinę bezduszne, ale byłam pewna, że zdawał sobie z tego sprawę. Coś musiało go popchnąć do takiego zachowania. Sama dobrze wiedziałam, że takie zachowanie nie brało się znikąd.
Gdy nauczyciel nie patrzył, szybko przesiadłam się do niebieskowłosego chłopaka, który tak mnie zaciekawił. Okazało się, że ma na imię Alexy, a przed nami siedzi jego brat Armin, z którym dzielił dumne nazwisko Young. Był takim lekkoduchem, że od razu poprawiał mi humor, nieważne co mówił.
Była to już trzecia lekcja, a do klasy nagle wparował nie kto inny jak Kastiel. W sumie nie miałam ochoty nawet na niego patrzeć. Nie wiadomo czemu. Chyba po prostu byłam wkurzona za wczoraj. Nauczyciel gwałtownie wstał rozwścieczony wtargnięciem czerwonowłosego. Zaczął mu grozić konsekwencjami, ale chłopak jedynie rozejrzał się po sali. Zauważywszy mnie i moją wściekłą minę, podszedł i popatrzył gniewnie na mojego partnera w ławce widocznie niezadowolony, że nie może ze mną usiąść.
Usadowił się ławkę tuż za nami, a przed Lysem i szepnął zdawkowe „przepraszam”, a w jego głosie można było usłyszeć skruchę. Obiecał też, że ograniczy trochę te swoje ekscesy.
***
Reszta lekcji upłynęła mi dobrze, wspaniale bawiłam się siedząc z Alexym, który wydawał się naprawdę świetny. Na przerwach siedziałam z ekipą, do której zręcznie wciągnęłam bliźniaków. Nikt nie miał nic przeciwko, wręcz cieszyli się z nowych kompanów.

O ile Kas nie będzie sprowadzał więcej panienek albo chociaż będą zachowywać ciszę, to będę miała spokój i tego życzyłam sobie teraz bardziej niż czegokolwiek innego.



Znalezione obrazy dla zapytania głowa pod poduszką

środa, 22 maja 2019

Rozdział 2

W końcu przychodzi czas, kiedy trzeba wyjść ze swojej strefy komfortu. W moim przypadku był to moment, kiedy musiałam wstać rano...
Spałam niecałe pięć godzin, bo zgodnie z postanowieniem, nastawiłam budzik na godzinę 7:00. Zwykle potrzebowałam około dziewięciu godzin, żeby nie być rano trupem, ale dzisiaj... No cóż, przyjazd i zadomowienie się zajęło mi trochę czasu. Szkoda, że wzięłam się za to dopiero nocą...
Och... przynajmniej spędziłam trochę czasu z Kastielem. Ten diabeł solidnie mnie wymęczył.
Gdy przechodziłam zaspana korytarzem, przeciągając się, usłyszałam ciche skomlenie. Dziwny dźwięk dobiegał z pokoju czerwonowłosego. Ostrożnie otworzyłam drzwi, zaglądając jedynie przez szparę, utworzoną między nimi a ścianą. Nic nie zauważyłam, w pomieszczeniu było ciemno. Nie miałam pojęcia czemu, zgodnie z tym co pamiętałam, obydwa pokoje na górze miały po oknie, w dodatku po stronie południowej. Czemu panowała tam taka ciemnica? Nawet rolety nie dawały takiego efektu. Lekko zaniepokojona uchyliłam jeszcze trochę, gdy nagle skoczył na mnie jakiś wielki stwór. Krzyknęłam przestraszona, czując na twarzy mokre liźnięcie.
- To coś zaraz mnie pożre! - Zawołałam, słysząc nadchodzącą ze strony schodów osobę.
Jedyne co usłyszałam to śmiech mojego przyjaciela i pospieszne nawoływanie stworzenia. Oczywiście wiedziałam, że tym strasznym potworem był nie kto inny, jak nasz Demon. Był to pies, którego razem z Jasonem przygarnęliśmy ze schroniska, kiedy był jeszcze szczeniaczkiem. Malutki owczarek niemiecki okazał się niezmiernie słodki i energiczny, idealny na zwierzęcego przyjaciela dla osamotnionego chłopca, jakim był wtedy Kastiel.
Postanowiliśmy podarować mu go jako prezent świąteczny.
Było to rok przed naszą wyprowadzką. Cała moja rodzina zajęła się wtedy odpowiednim przygotowaniem. Kupiliśmy niewielką budę, dosyć lekką, tak, żeby przenoszenie jej nie sprawiało problemu, ale żeby wystarczyła dla psiaka. Umieściliśmy w niej wszystko, czego mógł potrzebować maluch i zapakowaliśmy ją w papier, który własnoręcznie przyozdabiałam kokardami. Zadbaliśmy o to, żeby psi domek miał dostęp powietrza, robiąc wiele dziurek w papierze. Bardzo ostrożnie przenieśliśmy całą konstrukcję ze stworzonkiem w środku pod choinkę. Gdy mały Kastiel usiadł przed przewyższającym go prezentem zastanawiając się jak go otworzyć, wszyscy patrzyliśmy jak zaczarowani, nagrywając całą sytuację, kiedy szczeniaczek nagle wypadł przez wejście do budy, rozrywając papier. Skoczył prosto na chłopca, który cieszył się jak nigdy. "Co za Demon!" - zawołał czarnowłosy. Niedługo przezwisko jakim obdarował psa, mimo wszelkich protestów religijnych rodziców, stało się jego imieniem.
- Spokojnie. - Wyrwał mnie z zadumy chłopak, nadal śmiejący się podczas zdejmowania ze mnie owczarka.
- Jak ja cię dawno nie widziałam! - rozemocjonowana zaczęłam go głaskać. Dokładnie tak jak zapamiętałam, drapanie za uchem wprawiło go w stan amoku. Wił się drażliwie pod moim dotykiem, chociaż wiedziałam, że sprawia mu to ogromną przyjemność. Mimo groźnego wyglądu, był prawdziwym pieszczochem. Uwielbiał ludzi, którzy się o niego troszczyli.
- Już myślałem, że zapomniałaś o swoim dziecku. - zażartował chłopak.
- Nigdy! - teatralnie przywlekłam psa na kolana i przytuliłam jak matka swoje potomstwo.
Podobnie jak właściciel, zwierzak nabrał charakteru. Sierść jeżyła się przy najmniejszej pieszczocie, uszy stały dęba, a ogon merdał wesoło, podczas, gdy on sam mruczał przeciągle. Podobało mu się towarzystwo. Razem z czerwonowłosym postanowiliśmy iść z nim na spacer, jak za dawnych lat. Szybko skoczyłam do łazienki, wykonałam poranną toaletę, ubrałam się w zwykłe dżinsy a'la boyfriendy i oversizową białą koszulkę, a włosy związałam w kitkę. Przez całe wyjście, towarzyszyła nam rozmowa. Gadaliśmy o tym co się działo przez te wszystkie lata. Skrzętnie omijaliśmy najtrudniejsze tematy, związane z naszymi rodzinami, bo doskonale wiedzieliśmy, że zepsułoby to jedynie atmosferę.
Godzinę później, byliśmy już w domu, jedząc śniadanie. Koło 9:00 powinniśmy być w szkole - to ten pierwszy dzień, kiedy zapoznaje się z wszystkimi, załatwia formalności i o zgrozo... przedstawia się przed całą klasą, jeśli jest się nową. No tak, zmiana szkoły po skończeniu pierwszego roku liceum, to niecodzienna sprawa. Wbijanie się w cudze, już założone grupki, uczucie narzucania się... Nie za fajnie, ale trzeba przywyknąć. Postanowiliśmy ominąć część oficjalną, podczas której dyrekcja wygłasza mowę i załatwia jakieś inne drobiazgi.
Poszliśmy później niż zamierzaliśmy, prawdopodobnie przez wygłupy, którymi ciągle się raczyliśmy. Przyjaciel sporo mi opowiadał o sławnej szkole Słodki Amoris. Oprócz niedorzecznej, jak na szkołę nazwy, była nieskończenie różowa i to dosłownie. Kiedy się tam wchodziło, czuło się mdląco-słodki zapach, przypominający perfumy starszej pani... Była też wyposażona w pupilków nauczycieli, istne dziwki, staromodnych poetów i niezłe laski. Wszystko zgodnie ze słowami czerwonowłosego. Gdy dotarliśmy, nie mogłam się z nim nie zgodzić. Uprzedził mnie, że albo pójdę do Pokoju Gospodarzy, albo zmolestuje mnie pytaniami przeurocza dyrektorka. Cudzysłów w powietrzu przy opisie kobiety i sarkazm w jego głosie uświadomił mi jedno... Nie chce mieć z nią nic wspólnego.
Ja ruszyłam w stronę człowieka, który w nieznany mi sposób zasłużył sobie na miano "Szmataniela", a Kastiel do palarni. Zauważyłam jego zmianę, ale nie sądziłam, że zaczął palić.
Mam tylko nadzieję, że nie brał się za nic gorszego. Nikomu tego nie życzyłam.
Dotarłszy do odpowiednich drzwi, zapukałam trzykrotnie i słysząc przygłuszone "Proszę!", weszłam. Pomieszczenie było niewielkie, ale odrobinę zagracone. Szafki pełne dokumentów na każdej ścianie otaczały biurko, za którym zasiadał młody chłopak. Miał roztrzepane blond włosy, a dopasowana koszula opinała jego szerokie ramiona. Z szyi zwisał mu delikatnie poluzowany krawat, a kiedy wyściubił nos z dokumentów, by z zaciekawieniem na mnie spojrzeć, w oczy rzucił mi się żywo złoty kolor jego tęczówek.
- Potrzebujesz czegoś? - zapytał uprzejmie - Nie widziałem cię wcześniej. Jesteś nowa? - Wstał.
- Tak... - westchnęłam - Jestem Victoria Brightley. - Powiedziałam, a kiedy podał mi dłoń witając się, odwzajemniłam gest.
- Witaj. Jestem Nataniel Golden. - uśmiechnął się. Golden? Oczy w kolorze płynnego złota i nazwisko Golden? Świetnie... Jeśli każdy będzie miał nazwiska tego typu, to z pewnością wszystkich zapamiętam, mimo mojego braku pamięci do ludzi. - Więc? Czego potrzebujesz? - dopytał.
- Och... No jakieś wskazówki czy coś? Klucz do szafki, plan lekcji...? Nie wiem. - zamotałam się.
- No tak! Zapomniałem się. - Nerwowo podrapał się po głowie i zaczął grzebać w dokumentach przed sobą. - Wybacz... Zwykle mi się to nie zdarza.
- Nie ma sprawy. - zapewniłam.
Kiedy podał mi wszystkie informacje i potrzebne przedmioty, chwilę gawędziliśmy. Wydawał się sympatyczny. Nienachalny, ale też nie ograniczał się tylko do formalnej gadki. W dodatku był zajebiście przystojny! Na razie oprócz kilku mankamentów związanych z samą szkołą, byłam pozytywnie zaskoczona.
- Okej... - Oparł się nieśmiało rękami o biurko, przymykając oczy i z wahaniem zapytał: - Może dałabyś się oprowadzić po szkole? - Empatia wprost od niego biła i nie wiedziałam, co odpowiedzieć na jego propozycję. Była całkiem niewinna, nie wydawało mi się, żeby miała to być randka. Gdyby zapraszał mnie na randkę, to nie zgodziłabym się. Mój kodeks mówi: żadnych randek z nieznajomymi. Ale takie niegroźne oprowadzanie? Czemu nie? Chociaż...
- Słuchaj, byłoby bardzo miło... - stwierdziłam przeciągając przesadnie sylaby - ...ale jestem już umówiona z Kastielem. Obiecał mi, że wszystko mi pokaże. - To była prawda. Mimo kuszącej wizji zwiedzania z blondynem, nie mogłam wystawić przyjaciela.
- Z Kastielem...? - wyglądał na przerażonego - Uważaj na niego. - Spoważniał, gwałtownie się prostując. - Jest agresywny i wykorzystuje dziewczyny, a ty wyglądasz na miłą. Nie zasługujesz na takie traktowanie. - Ten słowotok był niepokojący. Mój Kastiel? Agresywny kobieciarz? Niemożliwe.
- To jakieś nieporozumienie. Kastiel taki nie jest. - zaśmiałam się - Z resztą i tak nie mam innego wyboru jak znosić go.
- Czemu...? Nie rozumiem.
- Tak się składa, że z nim mieszkam. - Oznajmiłam, a większość pozytywnych emocji względem Nataniela jakoś uleciało. Nie żeby nie zrobił dobrego wrażenia, ale nie lubię kłamstwa. - Okej, to dzięki za pomoc. Lecę. - powiedziałam z wymuszonym uśmiechem.
Nie rozumiałam tych oskarżeń. Może właśnie przez nie zasłużył sobie na przezwisko nadane mu przez mojego współlokatora. Może dowiem się czegoś od czerwonowłosego.
Ruszyłam do palarni, do której wszedł wcześniej mój przyjaciel. Była blisko dziedzińca, przez który przechodziliśmy wchodząc do budynku szkolnego. Wewnątrz widoczne były kłęby dymu, leniwie zmierzające w stronę okna, przed którym stał ten diabeł, zagadując zalotnie dziewczynę, jednocześnie trzymając jej rękę na plecach.
Och... Może jednak Golden miał rację.
Odchrząknęłam, na co gołąbki się odwróciły, ostentacyjnie chowając papierosy za plecami. No tak... Na pewno nauczyciele nie zorientowaliby się, że palicie, skoro w całym pomieszczeniu unosi się drażniący gardło dym... Eh...
Na mój widok, Kastiel opuścił rękę, wcześniej opieraną na lędźwiach dziewczyny. Chwilę próbował coś powiedzieć, o czym świadczyły nerwowe ruchy warg, ale później przybrał obojętny wyraz twarzy, upstrzony jedynie zawadiackim uśmieszkiem.
- Cześć Viki. - przywitał mnie - Poznaj moją koleżankę, Charlotte. - Pokazał na nią teatralnie, oznajmiając mi bez słów, że to jego zdobycz i że wyjaśni mi to później. Zmierzyłam ją wzrokiem. Średni wzrost, szczupła, piwne oczy i długie brązowe włosy, związane w kucyk. Jej brew przecinał srebrny kolczyk. Całkiem ładna. No dobrze. - Char, poznaj moją przyjaciółkę.
- Hej! - machnęła głupawo ręką - Miło mi cię poznać. Kastiel dużo o tobie mówił. - Kłamała, na co tylko się uśmiechnęłam i skrzyżowałam ramiona na piersi.
- Tak. O tobie też. - postanowiłam grać w jej grę.
Chwilę rozmawialiśmy we troje, ale towarzyszka mojego przyjaciela była bardziej zainteresowana ocieraniem się biodrem o biodro chłopaka. Zatem nie mogłam opisać tej rozmowy jako wnoszącą coś w moje życie. Kilka chwil głupkowatej, lekko dwuznacznej wymiany zdań. Tyle. Gdy zadzwonił dzwonek na przerwę, dziewczyna trzepocząc rzęsami spojrzała na Kasa po czym wymknęła się z pomieszczenia. Wyszliśmy chwilę później wymieniając się spojrzeniami.
- Usłyszałam kilka rzeczy o tobie. "Nowym tobie" – powiedziałam głębokim głosem, kreśląc w powietrzu cudzysłów.
- Tak przypuszczałem. Rozmowa ze Szmatanielem nigdy nie przynosi nic dobrego. - odparł znudzony oglądając swoje nagle niezwykle interesujące paznokcie - No dobra... pochwal się, co ci wytrajkotała ta blondyneczka.
- Otóż, dowiedziałam się o twojej naturze uwodziciela... - zamruczałam wymownie, ciągnąc go za kurtkę - Och... Kastiel... Zróbmy to teraz... - Zażartowałam twarzą w twarz do przyjaciela, trzepocząc rzęsami na wzór tamtej panienki i imitując przyspieszony oddech.
Było to dosyć przerysowane, ale pochwaliłam się w myślach za umiejętności aktorskie, kiedy chłopak wstrzymał oddech, cały osłupiały.
- Eee... - wytrzeszczył oczy, a ja się zaśmiałam.
- Ach, dziękuję... dziękuję! - zawołałam, kłaniając się jak wybitna aktorka na środku korytarza. Mijający mnie ludzie dziwnie na mnie spoglądali, a kilka osób śmiało się pod nosem.
- No jasne. Trzeba korzystać z życia. - Powiedział zadziornie, kiedy tylko otrząsnął się z szoku. – Śmiała się zrobiłaś. – stwierdził.
Dalej szliśmy, wygłupiając się nieznacznie. Na pewno mniej niż mogliśmy sobie na to pozwolić w domu. Tak jak obiecał, oprowadził mnie, nawiązując do wcześniejszej rozmowy. Po jego komentarzach: "Tu pukałem...", "Tam pukałem...", "Tutaj zrobiła mi...", z pewnością zapamiętałam każde pomieszczenie. Dosłownie... KAŻDE. Chcąc się odciąć od tego potencjalnego ruchacza, sama ruszyłam w poszukiwania swojej szafki. Znalazłam w niej wszystko czego mogłabym potrzebować w szkole i zapoznałam się z planem lekcji. Wydawał się całkiem korzystny. Nie miałam mieć zbyt dużo lekcji, za to spory wachlarz zajęć pozalekcyjnych.
No nic... Skończyły mi się wszystkie warianty. Poszłam z powrotem do Kasa. Z tego co opowiadał, często przebywał na dziedzińcu, zatem ruszyłam w tamtą stronę. Oczywiście! Siedział na ławce pod drzewem, przeglądając coś w telefonie. Obok niego tłoczyła się niewielka grupa znajomych. Podeszłam i się przywitałam, co dało pozytywny odzew. Zapoznałam się z kochaną, białowłosą Rozalią. Niezwykle ponętna, choć ubrana w strój jak z innej epoki. Obok niej stała Priya, która podeszła do mnie z widocznym tanecznym drygiem. Miała urodę raczej w stylu hinduskim, ale wyjątkowo zapamiętałą. Wydawała się być bystra.
Oprócz dziewczyn stał tam również... Lysander?
Czy ja dobrze widziałam? Lysander Brown? Tak, to musiał być on!
Poznaliśmy się, kiedy jeszcze tu mieszkałam. Od zawsze jako jedyny, oprócz mnie i Jasona wykazywał sympatię wobec Kastiela. Kiedyś miał czarne włosy, podobnie do Kasa, ale teraz na jego głowie trwał armagedon rozwichrzonych, krótkich, białych włosów z pojedynczymi zielonkawymi pasmami. Ze względu na jego heterochromię często był wyśmiewany. Zupełnie nie wiedziałam czemu. Przez to chciał w przyszłości zacząć nosić kolorowe szkła kontaktowe, ale jak widać skutecznie wybiłam mu ten pomysł z głowy. Powiedziałam mu bowiem, że sama zawsze chciałam mieć podobne oczy i że wygląda dzięki nim naprawdę tajemniczo. Jak widać posłuchał mnie, bo znowu mogłam podziwiać jego wyjątkowe spojrzenie - jedna tęczówka zielona, a druga - złota. A co do jego stroju, to był w podobnym stylu do Rozalii. Może mieli podobną zajawkę? A może byli razem? Niedługo powinnam się dowiedzieć.
- Lysio?! - zapytałam zdziwiona.
- Na to wygląda Viki. - odpowiedział, przyglądając mi się uważnie. – Świetnie wyglądasz. - przyznał całując mnie w dłoń.
- Wow... - zarumieniłam się z wrażenia. Zawsze drzemał w nim pewnego rodzaju spokój, a także niezrównana uprzejmość, ale teraz był prawdziwym dżentelmenem. - Aleś się zmienił... - moja szczęka chyba opadła z wrażenia.
- Oby na lepsze.
Po dość długim czasie przyjemnej, grupowej rozmowy stanęłam za Kastielem i złapałam jego głowę. Drżącym ruchem zaczęłam trząść jego makówką.
- Idziemy do domu! - zarządziłam - Jestem głodna! - przyznałam podkreślając swój stan teatralnie. Na zwieńczenie moich słów, mój własny, zdradziecki brzuch rozpoczął swój wielorybi śpiew. Wszyscy spojrzeli na mnie i wybuchnęli śmiechem. - Czy wy właśnie bezczelnie robicie sobie ze mnie bekę? - żachnęłam się żartobliwie.
- Tak! Perfidnie sobie z ciebie żartujemy, marudo! - trzepnął mnie w ramię Kas, wstając. - A teraz narazka ludzie, bo idę nakarmić głodomora! - zawołał, podnosząc mnie i zawieszając sobie na ramieniu jak worek ziemniaków.

- Puszczaj mnie! - Krzyknęłam, ale mojemu oprawcy nie przeszkadzało nawet dosyć mocne walenie pięściami w plecy. Nie pozostało mi nic oprócz poddania się i pomachania na pożegnanie nowym przyjaciołom, którzy ze śmiechem patrzyli na nasze poczynania. I to do góry nogami! Przysięgam, zabiję tę czerwoną małpę we śnie!


Znalezione obrazy dla zapytania owczarek niemiecki

sobota, 20 kwietnia 2019

Rozdział 1

Podróż trwała dosyć długo i kiedy zobaczyłam znajomą ulicę, odetchnęłam z ulgą. Nie mogłam się doczekać aż dotrę na miejsce. Z podekscytowania wypadłam z taksówki zanim porządnie się zatrzymała. Kierowca pomógł mi wyjąć bagaże, podziękowałam mu i zapłaciłam. Gdy odjechał, ruszyłam w stronę znanego mi z dzieciństwa domu.
Jak dziś pamiętam dzień, kiedy razem z moim bratem i z nim biegaliśmy po podwórku. Uroczo jak to dzieci wymachiwaliśmy rękami, udając samoloty. Jason zawsze chciał być wojskowym, a ja helikopterem, ale na rzecz przyjaciela, udawałam samolot pasażerski. Czemu? Jego rodzice pracowali w branży lotniczej; mama jako stewardessa, a ojciec - pilot. Często wybierali się razem w delegacje. Potrafiły trwać one po kilka dni. W tym czasie chłopiec pomieszkiwał u nas. Nigdy nie wypytywałam, bo wiedziałam, że go to smuciło. Kilkakrotnie słyszałam w nocy ciche łkanie i wiedziałam, że to on jest jego źródłem. Gdy jednak zaczynaliśmy się bawić, wszystko wyglądało inaczej. Byliśmy wspaniałą drużyną. Nie tylko jako małe dzieci; gdy byliśmy w podstawówce, również trzymaliśmy się razem.
Nasza trójka była nierozłączna... Dopóki nie zostaliśmy rozdzieleni. Moja mama straciła tu pracę ze względu na chorobę, a ojciec w związku z naszym małym kryzysem podłamał się. Gdy dostał propozycję pracy w innym mieście jakby odetchnął. Mnie i Jasonowi było strasznie przykro, gdy musieliśmy opuścić przyjaciela, ale radowała nas myśl, że mamy szansę sprawić radość tacie... Wyprowadziliśmy się. Mój brat miał wtedy zaledwie trzynaście lat, a ja byłam rok młodsza.
Minęło ponad pięć lat, a ja wracam tu. Będę mieszkać razem ze starym znajomym, tak dla mnie niegdyś ważnym. Teraz również. Świadczy o tym moje podenerwowanie w chwili obecnej.
Planowaliśmy to już dawno - dwa lata temu, mimo nikłego kontaktu telefonicznego, zrodził się ten pomysł, poparty przez jego i moich rodziców. Miałam zacząć naukę w tutejszym liceum w zeszłym roku, ale przez pogorszenie się stanu zdrowia mojej mamy, wolałam z nią zostać. Gdy zmarła... było ciężko... Mój brat musiał zająć się mną i domem. Ojciec całkiem się załamał, zaczął pić i wyrzucili go z pracy. Ja trzymałam się lepiej... wiedziałam, że mama nie chciałaby, żebym się użalała, dlatego próbowałam być silna i mimo tęsknoty, walczyłam i dążyłam do celu. Nie byłam jednak święta. Miałam swoje za uszami. Rzeczy, które robiłam, żeby poczuć się jakkolwiek lepiej… Teraz się ich wstydziłam.
W międzyczasie zatroszczyliśmy się z Jasonem, żeby tata zaczął chodzić do terapeuty i pomogliśmy mu wyjść z tego depresyjnego stanu. Znów znalazł pracę i cieszył się życiem. Podniósł się po upadku. Ja kilka miesięcy temu odnowiłam kontakt z przyjacielem, a propozycja okazała się aktualna. Szybko złożyłam papiery o przeniesienie i wspierana przez rodzinę, przyjechałam. Po prostu. Moje oceny nie były zniewalające, ale przyjęto mnie.
Zapukałam i robiło mi się coraz goręcej. Gdy usłyszałam kroki ze środka, zaczęły mi się trząść kolana. Kiedy drzwi stanęły otworem, na mojej twarzy zagościł wielki, szczery uśmiech.
Ależ on się zmienił!
Miał na sobie czarne dresy i zwykły podkoszulek - zupełnie normalny, domowy ubiór. Ale na jego głowie... widniały czerwone włosy sięgające lekko przed ramiona. Kiedyś metamorfozę swoich krótkich, czarnych włosów ograniczał do grzywki, ale teraz... Wyglądał naprawdę nieźle. Pasował mu ten styl. Oprócz tego, sporo urósł i nabrał bardziej męskiej postury. W skrócie: wyprzystojniał.
- Kastiel! - krzyknęłam wesoło.
Również się uśmiechnął i nie patrząc na brak butów, objął mnie mocno w pasie i podniósł, jednocześnie wychodząc przez próg domu. Kilka razy okręcił nas, a gdy się zatrzymał i mnie puścił, spojrzał na mnie ze zdumieniem, ale chwilę później spochmurniał.
- Tak mi przykro... - W moich oczach pojawiły się łzy, ale nie zważając na nie, znów go przytuliłam. - Naprawdę... Jest mi ogromnie przykro i przepraszam, że nie było mnie na pogrzebie... Nie wiedziałem i... - przerwałam mu klepnięciem w plecy.
- Słuchaj, nie ma sprawy. Było minęło. - Otarłam pojedynczą łzę i spojrzałam na niego. - Tak się cieszę, że cię widzę!
- Ja też... Cholera! Wyładniałaś! - powiedział zdumiony.
- To aż takie dziwne? - zaśmiałam się.
- No coś ty! Zawsze wyglądałaś całkiem nieźle. - przyznał - Dziwne, że urosły ci cycki. - Uniósł rękę do twarzy, żeby stłumić śmiech.
- O ty świntuchu! - Zawołałam i trzepnęłam go w ramię, po czym w obronnym geście zasłoniłam klatkę piersiową. - Dobra, wejdźmy do domu, bo ubrudzisz te swoje odświętne, białe skarpetki!
Luźna atmosfera sprawiła, że poczułam się jak w domu. Znowu. Czerwonowłosy pomógł mi wnieść bagaże i zadomowić się. Pokazał mi mój pokój. Było to niewielkie pomieszczenie naprzeciwko jego, wyposażone w jednoosobowe łóżko, biurko i sporą szafę. Wszystko czego potrzebowałam. Cały budynek był z resztą skromny, mimo, że rodzice chłopaka wcale nie zarabiali mało. Na parterze niewielki salon połączony z kuchnią, a na piętrze dwa pokoje połączone balkonem, no i oczywiście dwie łazienki – po jednej na górze i na dole.
- A gdzie Valeria i Jean-Louis? - spytałam, nie widząc nigdzie krewnych Kastiela.
- A jak sądzisz? - zrobił skwaszoną minę - Są w delegacji. - uściślił.
- Och... A wiedzą w ogóle, że przyjechałam?
- Ta... Dzwonili wczoraj, żeby przeprosić, że nie będą mogli cię przywitać osobiście, kiedy przyjedziesz. - usiadł na stołku i oparł się łokciami o kuchenny blat.
- Jak długo ich nie ma?
- Coś koło tygodnia. - westchnął - Ogólnie rzadko tu bywają. - zaczął mieszać w szklance słomką.
- Przykro mi. - Przyznałam, chociaż nie bardzo wiedziałam co mówić dalej. Po prostu podeszłam do chłopaka i położyłam mu rękę na plecach. Wydawał mi się to odpowiedni, pokrzepiający gest. Nie myliłam się. Jak w dzieciństwie - wolał nie poruszać tego tematu, zatem dałam mu spokój.
Resztę wieczoru spędziliśmy oglądając filmy. Jak za dawnych czasów, śmialiśmy się z pozornie najstraszniejszych momentów każdego horroru. Grubo po pierwszej nad ranem, usłyszałam ciche pochrapywanie chłopaka. Kilka chwil patrzyłam na jego niezwykle spokojny wyraz twarzy podczas snu. Wydawał się taki zrelaksowany. Mimo wielu lat rozłąki, wiedziałam, że oprócz kilku zmian w wyglądzie i nowych cech, które sobie przyswoił, to nadal był tym samym wrażliwym chłopcem.

Wyłączyłam telewizor, upewniłam się, że drzwi od domu są zamknięte i szczelnie przykryłam towarzysza kocem. Potem ruszyłam do swojego nowego pokoju. Nie byłam zmęczona, więc postanowiłam się rozpakować. Znalazłam miejsce dla wszystkich ubrań, laptop zostawiłam na biurku obok iPoda z ulubioną muzyką, a na tablicy korkowej wyżej przypięłam ważne dla mnie zdjęcia i "talizmany". Poduszkę, którą wykonała dla mnie moja mama, położyłam na łóżku. Na koniec przyjrzałam się swojemu dziełu. Wszystkie te przedmioty stanowiły razem mój azyl, sprawiały, że miejsce wydawało się bezpieczną przystanią, w której nie muszę się niczym martwić.


Znalezione obrazy dla zapytania tablica korkowa nastolatki